Szymon mówi: Jedźmy nad morze, wykąpmy się, taka ładna pogoda, szkoda dnia, zróbmy to.(...) Znaleźliśmy się na płaskowyżu usłanym łubinem, kilometrami łubinu we wszystkich możliwych odcieniach niebieskiego. W życiu jeszcze czegoś takiego nie widziałem, takiego nagromadzenia niebieskości, takiej masy kwiatów rosnących daleko na północy, takiej orgii barw i zapachu. (…) Szymon wyjął z samochodu kąpielówki i ręcznik, który rozwinął na ziemi, tak samo jak się robi na plaży w Międzyzdrojach. Rozebrał się do naga i założył niebieskie kąpielówki, wyjął skrzypce, smyczek, podstroił je i zapytał: Ty się nie kąpiesz, prawda? I wszedł wraz ze skrzypcami w pole łubinu. Szedł do przodu, powoli, instrument trzymając wysoko ponad głową, jakby nie chciał go zamoczyć, jakby brnął przez fale. (…) W pewnym momencie stanął (…). Stał nieruchomo przez chwilę, a potem usłyszałem cichą muzykę płynącą ze środka pola. To było coś bardzo spokojnego, płynnego, pasującego do miejsca. (…) Zerwał się wiatr. Melodia zaczęła się z nim mieszać. Filharmonia pośrodku morza, tak, pośrodku morza, bo dopiero teraz zauważyłem, że rzeczywiście przyjechaliśmy nad morze, że są fale, jest wiatr, że wszystko wokół gra, a człowiek w oddali się kąpie, kąpie w falach i w muzyce, łubiny wraz z podmuchem zaczęły falować, a przy tym jeszcze intensywniej pachnieć, zrozumiałem, że jestem świadkiem cudu, bo to było najpiękniejsze morze, jakie kiedykolwiek widziałem (…).
To moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora (już wiem, że będą kolejne), a przy tym chyba najpiękniejsza książka, jaką ostatnio czytałam. Zachwycił mnie język tej prozy, sposób przekazywania myśli, snucia przez narratora opowieści. O sobie, otaczających ludziach, Islandii. O samotności, potrzebie miłości, męskiej przyjaźni, chorobie, sztuce, życiu na obczyźnie, odchodzeniu i narodzinach.
Autor ma niezwykły dar opowiadania o życiu. Nawet ze zwykłych zdarzeń potrafi wydobyć ich niepowtarzalne piękno i opisać je tak, że nagle staje się ono dostrzegalne dla wszystkich. Nie tylko wzrusza, ale i bawi, bo przecież opowiada historię, w której nie brakowało szczęśliwych chwil.
Czytałam i czułam, jakby Hubert Klimko-Dobrzaniecki dopuścił właśnie mnie do swojego świata, opowiadał mi swoją historię. Nie wiem, na ile ta książka jest autobiograficzna. Wiele okoliczności w niej wskazanych potwierdziło się później w wywiadach z autorem (polecam zwłaszcza ten w Dużym Formacie). Jeśli reszta jest fikcją, to brzmi bardzo prawdziwie. Ja uwierzyłam autorowi we wszystko:)
Muszę napisać jeszcze kilka słów o okładce. Bo sięgnęłam po książkę zachęcona nie tylko pozytywnymi recenzjami, ale i bajkowym obrazkiem, przedstawiającym skrzypka w całej tej niebieskości. Brawa dla wydawnictwa – nieczęsto się zdarza, by okładka była tak harmonijna z zawartością książki.
Polecam gorąco. Niewielka książka, która kryje piękne pożegnanie z przyjacielem.
To moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora (już wiem, że będą kolejne), a przy tym chyba najpiękniejsza książka, jaką ostatnio czytałam. Zachwycił mnie język tej prozy, sposób przekazywania myśli, snucia przez narratora opowieści. O sobie, otaczających ludziach, Islandii. O samotności, potrzebie miłości, męskiej przyjaźni, chorobie, sztuce, życiu na obczyźnie, odchodzeniu i narodzinach.
Autor ma niezwykły dar opowiadania o życiu. Nawet ze zwykłych zdarzeń potrafi wydobyć ich niepowtarzalne piękno i opisać je tak, że nagle staje się ono dostrzegalne dla wszystkich. Nie tylko wzrusza, ale i bawi, bo przecież opowiada historię, w której nie brakowało szczęśliwych chwil.
Czytałam i czułam, jakby Hubert Klimko-Dobrzaniecki dopuścił właśnie mnie do swojego świata, opowiadał mi swoją historię. Nie wiem, na ile ta książka jest autobiograficzna. Wiele okoliczności w niej wskazanych potwierdziło się później w wywiadach z autorem (polecam zwłaszcza ten w Dużym Formacie). Jeśli reszta jest fikcją, to brzmi bardzo prawdziwie. Ja uwierzyłam autorowi we wszystko:)
Muszę napisać jeszcze kilka słów o okładce. Bo sięgnęłam po książkę zachęcona nie tylko pozytywnymi recenzjami, ale i bajkowym obrazkiem, przedstawiającym skrzypka w całej tej niebieskości. Brawa dla wydawnictwa – nieczęsto się zdarza, by okładka była tak harmonijna z zawartością książki.
Polecam gorąco. Niewielka książka, która kryje piękne pożegnanie z przyjacielem.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Kołysanka dla wisielca, Wydawnictwo Czarne, 2007
Moja ocena: 6-/6
Okładka do mnie nie przemawia, ale recenzja już tak:). Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńKolejna pozycja dodana do listy:) Niedługo zabraknie mi życia, żeby je wszystkie przeczytać:) Między innymi za Twoją sprawą:)
OdpowiedzUsuńkasandra_85
OdpowiedzUsuńNo proszę, a na mnie okładka podziałała jak wabik:) Ciężkie życie mają te wydawnictwa z czytelnikami - trudno wszystkim dogodzić ;)
Niezależnie od okładki, treść polecam zdecydowanie! Pozdrawiam:)
Stayrude
Na tą książeczkę nie potrzeba wiele czasu. Jest wydana w Małej Serii Wydawnictwa Czarne i dlatego - pomimo 95 stron - to lektura pewnie na godzinę (nie liczyłam czasu, bo ja dawkowałam sobie przyjemność jej czytania - tylko po kilkanaście stron dziennie). Dlatego wcale mnie mam wyrzutów sumienia i konsekwentnie zachęcam do sięgnięcia po "Kołysankę..." :)
nie za bardzo moje klimaty, za to może to być ciekawa pozycja dla żonki:) Zaraz ją poinformuję, żeby sobie poczytała:)
OdpowiedzUsuńpodsluch
OdpowiedzUsuńJeśli Szanowna Małżonka lubi tego rodzaju prozę, zdecydowanie polecam ten tytuł. A może i Ty się przełamiesz i spróbujesz, jak zobaczysz taką ładną książeczkę na nocnym stoliku? :)
Pierwszy raz u Ciebie widzę tę książkę i bardzo się cieszę, bo oryginalnych niebanalnych polskich autorów jest bardzo mało.
OdpowiedzUsuńprzyjemnostki
OdpowiedzUsuńA ja się cieszę, jeśli ten tytuł Cię zainteresował, bo twórczość tego autora z pewnością warta jest uwagi. Pozdrawiam:)