„Lament. Intryga królowej elfów” rozpoczyna przeznaczoną dla młodzieży trylogię autorstwa Maggie Stiefvater. Irlandzka Faeria przeniesiona na amerykański grunt ma się znakomicie, a autorka zgrabnie łącząc miłość ze strachem napisała historię, od której trudno się oderwać.
Szesnastoletnią Deirde poznajemy w dzień konkursu muzycznego. Ta młodziutka i niesamowicie uzdolniona harfistka z uwagi na swą nieśmiałość jest niemal niewidoczna dla ludzi. Tak mocno przeżywa każde publiczne wystąpienie, że poprzedzają je torsje. W takim niezbyt romantycznym momencie, w łazience, poznaje Luke’a, chłopaka ze swojego snu, który nie tylko pomaga jej doprowadzić się do porządku, ale i odkryć drzemiące w niej możliwości. Odegrana i odśpiewana przez nich koncertowo smutna ballada „Lament elfiej panny” zapewnia im zwycięstwo, a jej strofy przewijając się przez całą książkę, dręczą czytelnika pytaniem, czy i ich uczucie musi skończyć się tragicznie.
Tajemniczy Luke, za którym ciągnie się ewidentnie mroczna tajemnica, jest w równym stopniu przewodnikiem i obrońcą, jak i potencjalnym zagrożeniem w świecie, w którym pojawienie się czterolistnej koniczynki nie przynosi szczęścia. Poza nim w tych nowych okolicznościach Deirde może liczyć na pomoc najlepszego i dotychczas jedynego przyjaciela Jamesa, który jest chyba najsympatyczniejszym bohaterem książki - ironicznie zabawny, mądry, rycerski i oczywiście potajemnie zakochany. Całe szczęście autorka oszczędza czytelnikowi opisów miłosnego trójkąta i rozterek sercowych nastoletniej bohaterki.
Klimat, a zwłaszcza wciągającą i nieco straszną atmosferę, książka zawdzięcza elfom, czy szerzej faeries, co w braku dobrego polskiego odpowiednika tłumaczka przełożyła jako fejom. Autorka sięgnęła do irlandzkiej ludowej tradycji i jej elfy nie tylko są nienaturalnie wręcz piękne i rozmiłowane w muzyce (stąd upodobanie do ludzi, którzy ją tworzą i grają), ale i naprawdę dzikie i nieludzkie. Bawią się nami – czasem, jak dzieci, tylko obserwując i przedrzeźniając nasze reakcje, często jednak czerpiąc przyjemność z ludzkiego cierpienia.
Motyw wybrańca, który ma ledwie kilka dni czy miesięcy, by nagle ze stanu zupełnej nieświadomości nie tylko przejść w tryb bojowy, ale i odkryć, kto jest przeciwnikiem i przygotować się do walki, jest w literaturze rozgrywany często, z różnym powodzeniem. W tym paranormalnym romansie przeznaczonym dla nastolatek, dzięki pierwszoosobowej narracji, nierzadko prowadzonej z dystansem i humorem, autorce udało się to naprawdę nieźle. I choć ostatecznie fabuła książki okazuje się dość naiwna, zwłaszcza w zakresie samej tytułowej intrygi, trzeba przyznać, że autorka udatnie żongluje chwilami odkrywania przez Deirde nowych emocji towarzyszących zakochaniu oraz momentami prawdziwej grozy. Za plus opowieści uznać należy także jej słodko-gorzkie zakończenie.
Stiefvater pokazuje, że mniej naprawdę może znaczyć lepiej – bogactwo Faerie wykorzystane także w „Królestwie czarnego łabędzia” Lee Carol, połączone w wampirami, elżbietańskim alchemikiem, a nawet bursztynową komnatą nie miało tej mocy, a cała kombinacja często po prostu irytowała przesytem i – jakby to dziwnie nie brzmiało - nierealnością. „Lament. Intryga królowej elfów” pozytywnie zaskakuje i często budzi niepokój. To naprawdę przyjemne czytadło nie tylko dla nastolatek.
Szesnastoletnią Deirde poznajemy w dzień konkursu muzycznego. Ta młodziutka i niesamowicie uzdolniona harfistka z uwagi na swą nieśmiałość jest niemal niewidoczna dla ludzi. Tak mocno przeżywa każde publiczne wystąpienie, że poprzedzają je torsje. W takim niezbyt romantycznym momencie, w łazience, poznaje Luke’a, chłopaka ze swojego snu, który nie tylko pomaga jej doprowadzić się do porządku, ale i odkryć drzemiące w niej możliwości. Odegrana i odśpiewana przez nich koncertowo smutna ballada „Lament elfiej panny” zapewnia im zwycięstwo, a jej strofy przewijając się przez całą książkę, dręczą czytelnika pytaniem, czy i ich uczucie musi skończyć się tragicznie.
Tajemniczy Luke, za którym ciągnie się ewidentnie mroczna tajemnica, jest w równym stopniu przewodnikiem i obrońcą, jak i potencjalnym zagrożeniem w świecie, w którym pojawienie się czterolistnej koniczynki nie przynosi szczęścia. Poza nim w tych nowych okolicznościach Deirde może liczyć na pomoc najlepszego i dotychczas jedynego przyjaciela Jamesa, który jest chyba najsympatyczniejszym bohaterem książki - ironicznie zabawny, mądry, rycerski i oczywiście potajemnie zakochany. Całe szczęście autorka oszczędza czytelnikowi opisów miłosnego trójkąta i rozterek sercowych nastoletniej bohaterki.
Klimat, a zwłaszcza wciągającą i nieco straszną atmosferę, książka zawdzięcza elfom, czy szerzej faeries, co w braku dobrego polskiego odpowiednika tłumaczka przełożyła jako fejom. Autorka sięgnęła do irlandzkiej ludowej tradycji i jej elfy nie tylko są nienaturalnie wręcz piękne i rozmiłowane w muzyce (stąd upodobanie do ludzi, którzy ją tworzą i grają), ale i naprawdę dzikie i nieludzkie. Bawią się nami – czasem, jak dzieci, tylko obserwując i przedrzeźniając nasze reakcje, często jednak czerpiąc przyjemność z ludzkiego cierpienia.
Motyw wybrańca, który ma ledwie kilka dni czy miesięcy, by nagle ze stanu zupełnej nieświadomości nie tylko przejść w tryb bojowy, ale i odkryć, kto jest przeciwnikiem i przygotować się do walki, jest w literaturze rozgrywany często, z różnym powodzeniem. W tym paranormalnym romansie przeznaczonym dla nastolatek, dzięki pierwszoosobowej narracji, nierzadko prowadzonej z dystansem i humorem, autorce udało się to naprawdę nieźle. I choć ostatecznie fabuła książki okazuje się dość naiwna, zwłaszcza w zakresie samej tytułowej intrygi, trzeba przyznać, że autorka udatnie żongluje chwilami odkrywania przez Deirde nowych emocji towarzyszących zakochaniu oraz momentami prawdziwej grozy. Za plus opowieści uznać należy także jej słodko-gorzkie zakończenie.
Stiefvater pokazuje, że mniej naprawdę może znaczyć lepiej – bogactwo Faerie wykorzystane także w „Królestwie czarnego łabędzia” Lee Carol, połączone w wampirami, elżbietańskim alchemikiem, a nawet bursztynową komnatą nie miało tej mocy, a cała kombinacja często po prostu irytowała przesytem i – jakby to dziwnie nie brzmiało - nierealnością. „Lament. Intryga królowej elfów” pozytywnie zaskakuje i często budzi niepokój. To naprawdę przyjemne czytadło nie tylko dla nastolatek.
Maggie Stiefvater, Lament. Intryga królowej elfów
Illuminatio, 2011, il. stron: 320
Moja ocena: 4/6
Jak dobrze, że czytasz takie książki. Coś zawsze wypatrzę u Ciebie dla córki.....
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że sama kiedyś znajdę trochę czasu na książki z jej półki, która w tego typu tytuły jest dość bogata. ;)
W sumie czytać pewnie nie powinnam, bo czasu mam coraz mniej, a książek naprawdę dobrych na półkach jest coraz więcej, ale dostałam "Lament" w paczce od gildiowego mikołaja, a że kojarzyłam dobre recenzje serii u Tirindeth, to zanim wymieniłam na "Sieroty zła" chciałam przynajmniej spróbować. I mnie po prostu wciągnęło :)
UsuńCórce się powinno spodobać i jest bardzo grzeczne - w warstwie romantycznej dochodzi tylko do pocałunku :)
Polecam tom drugi - narracja James'a jest super ;) Od Maggie wolę jednak bardziej "Drżenie" :)
OdpowiedzUsuńJames jest super - chłopak-marzenie pewnie 90 % nastolatek - to i narracja w jego wykonaniu musi być super ;) Dobrze mi się czytało, więc jak coś jeszcze tej autorki wpadnie mi w ręce, nie będę się broniła przed lekturą :)
UsuńW sumie nigdy się nie zainteresowałam tą pozycją i mimo że w sumie polecasz, nadal jakoś tak sceptycznie do niej podchodzę... Za stara się czuję na taką literaturę :P
OdpowiedzUsuńTakie przyjemne paranormalne czytadło na jeden dłuższy wieczór albo dwa krótsze. Dobrze się czyta - całkiem klimatyczne. Serio :)
UsuńDobra, fabuła może i być naiwna, ale napisałaś: Irlandia, mało nachalny trójkąt i elfy - i w tym momencie przepadłam! Irlandię kocham, o elfach ZAWSZE chciałam coś przeczytać (a Władca Pierścieni na mojej półce już od kilku lat jakoś tak wygląda, jakby miał mnie ugryźć), a paranormale gdzie głównie chodzi o romans mnie męczą, więc... zapisuję na listę i chcę, chcę, chcę!
OdpowiedzUsuńAkcja dzieje się w Stanach, tylko ludowe tradycje są irlandzkie - to tak gwoli ścisłości ;) Trójkąta w sumie nie wyczujesz - jest potencjał na niego, ale szczęśliwie niewykorzystany :) A elfy są świetne - choć inne niż u Tolkiena. To nie ten typ elfa - wojownika, z łukiem, długie włosy, smukła sylwetka, dumna postawa itede (Władca Cię nie ominie), ale takie ludowe wyobrażenie - piękny, w sumie zły (dlatego, że nie zaprząta sobie głowy tym, co ludzkie - mierzy świat innymi kategoriami) i niebezpieczny. Wiesz, te zasady nie tańcz z elfami, bo zatańczysz się na śmierć i te sprawy. Fajnie się czyta - miejscami naprawdę trzyma w nacięciu :)
UsuńDla mnie to jest niepokonane namber łan najtragiczniejszych i najgorszych okładek świata...
OdpowiedzUsuńNo cieszę się, że masz dobry humor :) A okładka całkiem przyzwoita jak na romans paranormalny - nie narzekaj. Ja słabo znoszę te roznegliżowane wersje :)
UsuńBardzo mam ochotę na tą książkę!
OdpowiedzUsuńPolecam :)
UsuńZa niedługo wezmę się za tę książkę, także cieszą mnie dobre opinie...:)
OdpowiedzUsuńTylko nie oczekuj arcydzieła - jako przyjemna lektura z serii dla nastolatek sprawdza się świetnie :)
UsuńKusi mnie ta książka już od jakiegoś czasu, a chyba najbardziej kusi mnie hasło: elfy. Niestety na razie nie zapowiada się, że ją przeczytam, gdyż manewruję pomiędzy egzemplarzami recenzenckimi i książkami z domowej biblioteczki, które cierpliwie czekają na swoją kolej. Ale liczę, że w końcu uda mi się przeczytać o intrydze królowej elfów.
OdpowiedzUsuńZnam ten ból manewrowania - gdyby nie to, że byłam z książką umówiona na wymianę, jeszcze długo czekałaby na półce. Nie ma się chyba co spieszyć - póki co trzecia część trylogii nadal w głowie autorki, więc możesz spokojnie poczekać, aż z głowy trafi do Polski i wtedy przeczytać komplet :)
UsuńZdecydowanie zgadzam się z recenzją :)) Również czytałam jakiś czas temu, odczucia miałam mieszane sięgając po nią, ale ostatecznie źle nie było :)) W pamięć szczególnie nie zapada, ale nie jest też do końca przewidywalna i mdła. I dobrze :)
OdpowiedzUsuńTaka zgodność odczuć zawsze cieszy :) Czytałam jakieś opinie o porzuconych wątkach itp, ale mi w sumie nic nie przeszkadzało. Sama intryga wprawdzie okazała się mocno naciągnięta, ale zanim się o tym przekonałam, bawiłam się nieźle :)
Usuń