wtorek, 3 lipca 2012

Terry Pratchett STRAŻ! STRAŻ!


"Mogą być nazywani Gwardią Pałacową, Strażą Miejską albo Patrolem. Niezależnie od nazwy, racja ich istnienia - w każdym dziele fantasy heroicznej - jest taka sama. to znaczy, mniej więcej w rozdziale trzecim (albo w dziesiątej minucie filmu) mają wbiec do komnaty, po kolei i pojedynczo atakować bohatera i ginąć. Nikt ich nigdy nie pyta, czy mają na to ochotę.
Książka poświęcona jest tym wspaniały ludziom"

Prawda, że wzruszające? Wprawdzie w momencie zawiązywania akcji powieści „Straż! Straż!” Straż Miejska Ankh-Morpork daleka była od dobrowolnego oddawania życia za kogokolwiek na czyjkolwiek rozkaz, nie znaczy to jednak, że taką strażą, godną dzieła heroicznej fantasy, stać się nie mogła. Potrzeba było tylko jednego człowieka, który myślał jak krasnolud, jednego smoka o nieznanym pochodzeniu i jednej kobiety, o wielkim rozumie i gorącym sercu, które mocniej zabiło na widok jednego kapitana. Do tego dodać należy jeszcze dwie księgi o niebezpiecznej treści i całkiem prosty przepis na oszałamiający sukces gotowy.


Patrycjusz Ankh-Morpork długo pracował na to, aby przestępczość należycie się zorganizowała i sama kontrolowała swoją działalność. W takich warunkach nikt nie potrzebuje straży miejskiej i nie traktuje jej poważnie. Zgorzkniały kapitan Sam Vimes swe smutki i frustracje topi w ogromnych ilościach alkoholu, by potem wpaść w przyjazne objęcia miejskich rynsztoków, a jego dwaj podwładni doskonalą sztukę niemieszania się w nieswoje sprawy, do której to kategorii zalicza się wszystko, co imiennie nie dotyczy żadnego z nich. Ożywienie w te niemrawe szeregi wprowadza dopiero Marchewa, człowiek wychowany przez krasnoludy, który ma prawe serce, silne ręce i przekonanie, że w Straży Miejskiej Ankh-Morpork służą tylko najlepsi z najlepszych i on zasłuży sobie na ten honor. Zaopatrzony w prawa miejskie sprzed kilku wieków, rusza w miasto, by nieść sprawiedliwość i porządek. Zderzenie oczekiwań Marchewy tak względem nowej pracy, jak i w ogóle względem życia w wielkim mieście, z brudną, ankh-morporską rzeczywistością obfituje naturalnie wieloma zabawnymi sytuacjami. I byłoby całkiem śmiesznie, gdyby za sprawą pewnego wielkiego smoka, pojawiającego się znikąd i znikającego w podobnym kierunku, w miejscu swojej bytności pozostawiającego zaś kupkę popiołów na pamiątkę spotkań z ludźmi, nie robiło się czasem strasznie. Strażnicy muszą zdecydować, co z tym latającym fantem zrobić. W tym czasie czytelnik śledzi poczynania jednego z bractw, które w magiczny sposób próbuje wywrzeć zemstę za wszelkie prawdziwe i urojone niegodziwości, jakich jego członkowie w swoim życiu zaznali.

Pratchett skutecznie bawi. Już sami zmyślnie wykreowani bohaterowie są zabawni, a gdy dodać do tego humor sytuacyjny i dialogów, spora porcja śmiechu jest gwarantowana. Wykreowany przezeń z przymrużeniem oka świat jest przy tym miejscem bliskim naszej rzeczywistości, bo Ankh-Morpork pełne jest ludzkich przywar i niedoskonałości. Ignorancja i egoizm w połączeniu z dostępem do wielkiej siły tradycyjnie okazują się niezwykle groźną mieszanką, a wystarczy jeden nawet średnio zdolny manipulator, żeby całą tą negatywną energię odpowiednio ukierunkować. Z drugiej strony dobro jest zaraźliwe i jeden naprawdę pozytywny bohater potrafi porwać za sobą jeśli nawet nie całe tłumy, to przynajmniej garstkę osób, których o męstwo nikt nie podejrzewa. Poza tym w powieści znaleźć można gkilka cennych informacji o hodowli, zwyczajach i chorobach smoków bagiennych, odkrycie zagadki, dokąd odeszły prawdziwe smoki a także L-przestrzeń, w której wszystko się może zdarzyć (nie próbujcie tego we własnej bibliotece). 

Czas na krótkie podsumowanie powieści: opętany żądzą władzy mistrz przy pomocy swych zwolenników sprowadza na Ankh-Morpork zagrożenie, garść powszechnie pogardzanych strażników próbuje zrozumieć, co właściwe się dzieje i jakoś temu zaradzić, a piękny i bardzo wściekły smok fruwa nad miastem i zieje ogniem. Akcja coraz bardziej przyspiesza, bohaterowie wpadają na coraz bardziej absurdalne pomysły, i to wszystko jest naprawdę zabawne poza tymi krótkimi chwilami, kiedy rozmiar ludzkiej głupoty przeraża bardziej niż ślady smoczej działalności. Rewelacyjna rozrywka.     

Terry Pratchett, Straż! Straż!
Prószyński i S-ka, 2005, il. stron: 301
Moja ocena: 5+/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Księgarni Internetowej Gandalf.com.pl.


11 komentarzy:

  1. Niestety, ale niespecjalnie przepadam za tym autorem - kiedyś miałam nieudaną próbę z jedną jego książką i cóż... niesmak pozostał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś daj mu jeszcze jedną szansę. W końcu na odbiór książki wpływa sporo rzeczy - może wtedy nie był czas na Pratchetta albo po prostu chodziło o konkretny tytuł :)

      Usuń
  2. W te wakacje zamierzam rozpocząć przygodę z tym autorem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Ciebie będzie bawił równie skutecznie :)

      Usuń
  3. Zdecydowanie jedna z moich ulubionych książek z Świata Dysku, choć pewnie dlatego, że była jedną z pierwszych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie jeszcze trudno mówić o ulubionych pozycjach Świata Dysku, bo póki co przeczytałam trzy książki z kilkudziesięciu, ale ten tytuł jest świetny :)

      Usuń
  4. Jeden z moich ulubionych tomów "Świata dysku". Przezabawny ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale masz fajnie cały cykl o Straży dopiero przed Tobą. Ech... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Ale już nie cały: za mną dwa pierwsze tomy tego cyklu i ostatni ;)

      Usuń
  6. Książka lekka, doskonała na letnie wojaże, nie wymaga zbyt wiele myslenia od czytelnika, więc można się przy niej zrelaksować, czytać fragmentami, nawet na stojąco w pociągu.
    http://czytam-i-oceniam.blogspot.com/2012/06/straz-straz-terry-pratchett.html

    OdpowiedzUsuń

Będę wdzięczna za podpisywanie się w komentarzach. Pozwoli mi to na identyfikację stałych gości. Z góry dziękuję. :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...