Trzeba było ogromnej popularności paranormalnej serii o Sookie Stackhouse, żeby polscy czytelnicy mogli poznać kryminalne początki pisarskiej kariery Charlaine Harris. Zanim autorka rozpoczęła pisać historię o społeczności małego miasteczka w Luizjanie, miała już grono wiernych fanów dzięki cyklom o Aurorze Teagarden i Lily Bard.
Bohaterka „Prawdziwych morderstw” - Aurora Teagarden - ma 28 lat i jest samotną bibliotekarką w małym miasteczku niedaleko Alabamy. Jej w sumie całkiem nudną egzystencję urozmaica jedynie uczestnictwo w lokalnym klubie miłośników prawdziwych morderstw. Na każdym z comiesięcznych spotkań klubu jego członkowie omawiają jedną z rzeczywiście popełnionych dawnych zbrodni. Akcja książki rozpoczyna się w piątkowy wieczór szczególny dla Aurory, ma ona bowiem wygłosić w klubie prezentację na temat morderstwa Julii Wallace – żony sprzedawcy ubezpieczeń. Gdy bohaterka wchodzi do budynku klubowych spotkań, dzwoni telefon i ktoś prosi do telefonu Julię Wallace. To jednak nie koniec strasznych wydarzeń, bo niedługo potem Aurora odnajduje ciało klubowej koleżanki – żony sprzedawcy ubezpieczeń. A to nie jedyna zbieżność z dawną zbrodnią. I - jak się wkrótce okazuje – dopiero początek krwawych wydarzeń, które ewidentnie są powiązane z działalnością klubu.
Spokojne dotąd życie Aurory nabiera niespodziewanego tempa nie tylko za sprawą zbrodni. Jej serce zabije mocniej także z powodu nagłego zainteresowania ze strony brzydkiej płci, które - co nie zaskoczy czytelniczek Harris - płynie aż z dwóch kierunków. Między pracą w bibliotece, sprzątaniem i spotkaniami z irytującą w swej idealności matką, Aurora musi zatem nie tylko odkryć, kto stoi za morderstwami (co przeraża tym bardziej, że wedle wszelkich reguł prawdopodobieństwa to osoba, którą dobrze zna), ale i zdecydować, czyje towarzystwo jest jej milsze.
Naturalne zawężenie grona podejrzanych do członków klubu (ewentualnie osób z nimi powiązanych) w połączeniu z informacją o nominowaniu powieści do nagrody Agatha Award sprawiło, że oczekiwałam klasycznego kryminału, w którym tak policja, jak i główna bohaterka badać będą przede wszystkim motywy i alibi klubowiczów. Z każdą kolejną stroną i każdym kolejnym litrem przelanej krwi moja nadzieja na taki obrót spraw jednak malała, bo autorka zamiast mnożyć motywy - mnożyła kopie dawnych zbrodni. Pomimo tego książka, jakby to nie zabrzmiało przy tej ilości trupów, ma swój niewątpliwy urok. Czytelnicy, którzy znają i cenią lekkość stylu Charlaine Harris odnajdą go w tym cyklu w komplecie z heroiną ukształtowaną w typowy dla autorki sposób. Przyjemna, niebywale wciągająca lektura o potworach, które nie mają długich kłów i nieśmiertelnego życia, ale kryją się w zwykłych ludziach. I o skromnej bibliotekarce, która musi się z nimi zmierzyć.
Charlaine Harris, Prawdziwe morderstwa
Replika, 2012, il. stron: 284
Moja ocena: 4/6
Recenzja ukazała się wcześniej w Gildii
Mam w planach ten tytuł. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńW takim razie życzę przyjemnej lektury i również pozdrawiam :)
UsuńKsiążka już za mną i miło ją wspominam:)
OdpowiedzUsuńCzyli mamy podobne wrażenia :)
UsuńCzytałam i powiem szczerze,że średnio mi się podobała.Dobrze się ją czytało ale nie wciągnęła mnie.Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńMnie książki Harris zawsze wciągają - niezależnie od oceny końcowej. Pozdrawiam :)
Usuń