piątek, 15 lutego 2013

Piers Anthony ZAKLĘCIE DLA CAMELEON

Entuzjastyczne przyjęcie przez czytelników nowego przekładu „Zaklęcia dla Cameleon” – powieści rozpoczynającej kultową i liczącą już kilkadziesiąt tomów serię Xanth – nastroiło mnie do lektury bardzo pozytywnie. Może nie miałam nastroju na urocze ramotki, a może po prostu przygodę z prozą Piersa Anthony’ego zaczęłam kilkanaście lat za późno, ale nie urzekła mnie ta historia.

Xanth to kraina prawdziwie czarodziejska. Tu każdy element fauny i flory jest magiczny albo sam dysponuje magią. Zamieszkują ją przedziwne zwierzęta, znane i nieznane z fantastycznych opowieści, rosną tu zaskakujące rośliny – czasem służące ludziom, czasem im zagrażające. Od snów dziecka Xanth różni przede wszystkim to, że wcale nie jest tu bezpiecznie – niemal wszędzie ktoś lub coś czyha na życie nieuważnego wędrowca. Ludzie zamieszkujący Xanth są nie mniej magiczni niż samo to miejsce, a przynajmniej tacy być powinni. Dlatego jeśli do określonego wieku nie zostaną u nich odkryte żadne, nawet najmniejsze magiczne moce, zmuszeni są do opuszczenia swoich bliskich i albo udają się do Przyziemia – niemagicznego świata poza Xanthem, albo wybierają życie banity na pustkowiach tej krainy.

Bohater „Zaklęcia dla Cameleon”, dwudziestoletni Bink ma taki właśnie poważny problem – nie odkryto u niego żadnego magicznego talentu. Choć ma zatem kochających i troskliwych rodziców oraz piękną i mądrą narzeczoną, jego przyszłe szczęście stoi pod dużym znakiem zapytania. Chwytając się ostatniej nadziei, wyrusza w podróż do Dobrego Czarodzieja Humfreya, który – być może, i za odpowiednio wysoką cenę – zdradzi mu, na czym polega moc Binka. Po drodze spotykają go oczywiście przygody, a przed czytelnikiem rozpościerają się uroki i niebezpieczeństwa Xanthu. Dotarcie do czarodzieja nie stanowi jednak kulminacyjnego momentu powieści i zanim czytelnik przeczyta ostatnią stronę książki, chłopak zdąży jeszcze wplątać się w intrygę ważącą na losach całego królestwa, poznać nowych przyjaciół i nieprzyjaciół, a przede wszystkim wielokrotnie podjąć rozważania nad bardzo licznymi życiowymi kwestiami, w tym najistotniejszą z punktu widzenia jego szalejących hormonów, czyli jaki typ kobiety jest dobry dla mężczyzny.

W „Zaklęciu dla Cameleon” pozytywnie zaskakuje sama wizja Xanthu. Wydaje się, że nie ma pomysłu wystarczająco dziwnego i niedorzecznego, aby autor nie zastosował go w swoim świecie (bochenki chleba rosnące na drzewach i dżinsowe plantacje mnie osobiście rozbroiły). Co ważne, suma tych pokręconych wyobrażeń daje naprawdę ujmujący efekt. Autor nie poprzestał przy tym na stworzeniu fantastycznego świata. Już w pierwszej części cyklu osadził go w pewien sposób względem świata realnego oraz pokazał uzasadnienie dla szczególnych właściwości istot zamieszkujących tę krainę. To duży plus powieści. Choć zaczyna się jak prosta przygodowa historia dla nieco starszych dzieci, z czasem tło przygód Binka przestaje być tylko ciekawym, ale jednowymiarowym obrazkiem, a cała opowieść zyskuje na złożoności.

Na pochwałę zasługuje też kreacja drugoplanowych bohaterów, a zwłaszcza Złego Czarodzieja Trenta. Autor pomysłowo pokazuje go przez konfrontację wiedzy Binka pochodzącej z usłyszanych opowieści z aktualnym postępowaniem czarodzieja, bardzo długo trzymając w tajemnicy także przed czytelnikiem, czy jest to postać pozytywna, czy nie. Młodszego odbiorcę do refleksji może także skłonić poruszona przez autora kwestia lojalności wobec ojczyzny i prawowitej władzy. Choć bowiem prawy i wierny zasadom Bink potrafi się pogodzić z ewentualnym wyrzuceniem z Xanthu, jeśli nie ujawni żadnych magicznych mocy, postępujące zniedołężnienie rządzącego krainą króla w połączeniu z rosnącą wiedzą młodzieńca na temat jej przeszłości zmuszają go do zastanowienia się, czy praworządność i dobro ojczyzny zawsze idą w parze.

Niestety cały urok Xanthu popsuł mi irytujący główny bohater. Młody Bink poza całą masą dylematów dotyczących przeróżnych aspektów życia i otaczającego go świata (co generalnie bywa ciekawe, bo przybliża czytelnikowi tę krainę), przeżywa właśnie okres dojrzewania i rozmyślenia o kobiecych kształtach zajmują mu znacznie więcej czasu, niż to przy tego rodzaju lekturze konieczne. Same panie w „Zaklęciu” są przedstawione w równie denerwujący sposób, choć wpływ na mój odbiór tej kwestii mają nie tyle ich działania, co stosunek Binka do kobiet. Niezależnie od tego, że stanowią jego stały obiekt pożądania w każdej niemal postaci, wnioski jakie wyciąga ze swoich nielicznych doświadczeń z płcią przeciwną (bo nie zawsze piękną) przyprawiały mnie o regularne zgrzytanie zębami, bo coś, co można uznać za formę średnio udanego żartu raz, przy n-tym powtórzeniu jest nie tyle nieśmieszne, co irytujące.

Jeśli dodać do tego, że mimo licznych przygód spotykających młodego protagonistę, sama fabuła przez sporą część książki okazała się mało emocjonująca, rezultat mojego pierwszego spotkania z Xanthem może być tylko jeden. „Zaklęcie dla Cameleon”, które stanowić miało początek dłuższej znajomości z tą serią, stanowi też jej zakończenie. Wszelkie uroki Xanthu i tajemnice, jakie kraina ta kryje, nie wynagrodzą mi nerwów związanych z towarzyszeniem przemyśleniom głównego bohatera. Niewykluczone jednak, że gdybym była młodym chłopcem, dałabym się Piersowi Anthony’emu oczarować. Niektóre rzeczy muszą jednak pozostać niezweryfikowane.
Piers Anthony, Zaklęcie dla Cameleon
Nasza Księgarnia, 2012, il. stron: 448
Moja ocena: 4=/6
Recenzja ukazała się wcześniej w Katedrze
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Trójka E-pik

16 komentarzy:

  1. Czytałam tę powieść i muszę przyznać, że faktycznie pierwszy tom wprawia w zdumienie, zakłopotanie, ale także potrafi oczarować. Jednak przełamałam się sięgnęłam po tom drugi i stwierdziłam, ze jest dużo lepiej i ciekawiej. Rzeczywiście stosunek autora do kobiet, przynajmniej w tej książce, pozostawia wiele do życzenia, jednak z drugiej strony ma to swój urok. Natomiast plusem jest to, że Bink dojrzał, choć nadal lubi sobie zerknąć tu i tam tęsknie podążając za jakimś "uroczym" biustem lub powabnym biodrem. Wydaje mi się, że do książek Anthonego i jego stylu trzeba po prostu przywyknąć, a najpierw się przełamać
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam Xanth potrafi oczarować, ale nie wiem, czy chcę próbować się przełamać - przynajmniej w tym momencie :) Na półkach czeka tyle książek, które obiecują cuda, a czasu na czytanie jest tak mało, że jakoś brak mi odpowiedniej motywacji do przekonywania się właśnie do Xanthu :)

      Usuń
  2. Mi się tom pierwszy właściwie nawet podobał, choć jeśli na to spojrzeć z perspektywy czasu, to robienie z dwudziestoczteroletniego faceta (bo tyle dokładnie lat ma Bink) mentalnego nastolatka jest trochę nie fair. Nawet jeśli bohater jest z natury naiwny, kobiety go onieśmielają i nie ma z nimi doświadczenia. Swoją szosą, ciekawie wypada porównanie kwestii stosunków pomiędzy płciami w "Xanth" i "Świecie czarownic".

    Co do bohaterów drugoplanowych, to rzeczywiście wychodzą autorowi świetnie - choć moją faworytką jest Cameleon. Szkoda, że w kolejnych tomach właściwie coraz mniej jest ciekawych postaci z dalszego planu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam Norton, ale faktycznie takie porównanie mogłoby wyjść ciekawie. Muszę się rozejrzeć za "Światem czarownic" :)
      A o Cameleon można spokojnie powiedzieć, że jest złożona postacią ;) Trzeba przyznać, że pomysł na nią Anthony miał nietuzinkowy :)

      Usuń
  3. Pierwszy tom w sumie bym mogła przeczytać, tak z czystej ludzkiej ciekawości. Ale tych -nastu czy -dziesięciu następnych raczej nie, nie lubię długaśnych cykli, a i chyba mnie do młodego chłopca 'trochę' brakuje. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy warto. Żeby zobaczyć Xanth i przekonać się, na ile proza Anthony'ego trafia w gusta. A co dalej? U mnie w tym wypadku nie będzie ciągu dalszego (a przynajmniej nie teraz - może jak moi chłopcy podrosną i sami sięgną po Xanth wrócę do serii), ale ostatnio i mnie przerażają takie tasiemce. Choć jeszcze trzy lata temu nie miałam problemu z czytaniem cykli po kilkanaście tomów. Ale wtedy czytałam seriami tak jak ogląda się serial sezonami - ciurkiem, jako jedną historię. A teraz najbardziej mi pasuje, jak autor zamknie całą historię na czterystu stronach - bo brakuje czasu i siły na czytanie kilku tysięcy stron o tym samym. A i cierpliwości brakuje, żeby czekać na wydanie kolejnej odsłony :)

      Usuń
    2. Mam to samo. Aż trudno mi sobie wyobrazić, jak mogłam kiedyś łyknąć -naście tomów przygód Drizzta (pomijam już jakość; ale długość!). A teraz jak patrzę np. na Cooka czy Eriksona, których bym w sumie chętnie przeczytała (albo chociaż zaczęła), to aż mnie zgroza ogarnia, jakie to olbrzymie. W gruncie rzeczy niby to nie ma znaczenia, czy czytam dwie książki po czterysta stron, czy jedną osiemsetstronicową, ale 'psychologicznie' łatwiej mi podejść do tych pierwszych. :D

      Usuń
    3. Ja po prostu nie lubię czytać jednej książki dłużej niż dwa tygodnie, a ostatnio bardzo skurczył mi się czas na lekturę, więc w takim terminie nie jestem w stanie przeczytać naprawdę grubej książki - niezależnie od tego, jak dobrze się ją czyta :) Dlatego drugi tom Eriksona, choć wiem, że będzie świetny, wciąż czeka w kolejce, a na teraz wybieram książki krótkie i bardzo krótkie :)
      Ale oby do maja/czerwca. Wtedy zaczyna się działka i przynajmniej w weekendy jestem w stanie dłużej poczytać :)

      Usuń
  4. Ja to raczej podziękuję, chociaż lubię cykle, a zwłaszcza trylogie, czy tetralogie, ale najbardziej wtedy, gdy je właśnie czytam ciurkiem, bo z powrotami bywa różnie.
    Grendella

    PS. Też miałaś jakiś atak spamu, że zmieniłaś ustawienia komentarzy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy tom możesz przeczytać jak się gdzieś trafi, zwłaszcza że opowiada zamkniętą historię. Chyba generalnie się podoba, choć zdaje się to kwestia cierpliwości do głównego bohatera i jego hormonów ;) Na pewno sam Xanth jest ciekawy. Choć niezależnie od przywar Binka chyba nie na tyle, żeby przeczytać o nim kilkadziesiąt tomów ;)

      Ps. Dokładnie tak - atak spamów. Nie wiem dlaczego nagle blogger przestał je wyłapywać. Kiedyś nawet jak się takie komentarze trafiały, to lądowały w spamie, ale ostatnio musiałam wyrzucać po kilka komentarzy spod każdej notki, co przy blogu mojej popularności uważam za lekką przesadę :)

      Usuń
  5. Ja na razie przed dłuższymi znajomościami muszę się chronić, bo mam zbyt dużo porozpoczynanych serii i żal, że nie mogę ciągle czytać. Co prawda większość to kryminały, ale i tak jak zawsze związuję się jakoś z bohaterami, do których potem tęsknię.
    No i oczywiście pieśń Martina - stanowczo za długa, ale na najwyższym poziomie wciągania...
    Chociaż nie powiem, że i ta książka wydaje się być zachęcająca...
    Pozdrawiam serdecznie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie możesz poczekać jeszcze trochę i zobaczyć ile z tego cyklu wydadzą we wznowieniu. Póki co są chyba dopiero trzy części. Zanim dojdą do końca, zdążysz się chyba uporać nawet z Martinem ;)
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  6. Czytałem dawno temu, ale nie chwyciło. Zresztą nigdy nie należałem do fanów tej odmiany (bardzo bajkowej) fantasy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli mogłoby się okazać, że nawet bycie młodym chłopcem by nie pomogło? ;)

      Usuń
  7. Aż tak młodym chłopięciem nie byłem. Ale - moze niesłusznie - "Xanth" wylądował u mnie w tej samej przegródce co np. książki Eddingsa (szczególnie "Belgariada" i podobne). Zapoznałem się i podziękowałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może czas był nie ten, a może nie ten czytelnik do tego autora. Dużo chyba nie straciłeś, a zyskałeś sporo czasu na inne książki :)

      Usuń

Będę wdzięczna za podpisywanie się w komentarzach. Pozwoli mi to na identyfikację stałych gości. Z góry dziękuję. :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...