czwartek, 14 marca 2013

Orson Scott Card ZAGINIONE WROTA


Może zacznijmy od małej zagadki: podaj tytuł książki fantasy, w której młody bohater urodził się w nadzwyczajnej rodzinie, sam jednak wydaje się całkiem przeciętny przez kilkanaście pierwszych lat życia, a potem z pośmiewiska i obiektu litości przeobraża się w wyczekiwane od stuleci remedium na całe zło, a przynajmniej bohatera zdolnego stawić czoło nagłym zagrożeniom. Trudne zadanie, bo takich tytułów jest multum. A jednym z nich, niestety nieszczególnie się wyróżniającym, są Zaginione wrota Orsona Scotta Carda – pierwsza część nowej trylogii dla młodzieży.

Danny North jest nastoletnim synem bogów, którzy mieszkają w małej, zamkniętej osadzie na wschodzie Stanów Zjednoczonych. Bogowie uwięzieni na ziemi po tym, jak Loki kilka wieków wcześniej zamknął Wielkie Wrota między światem ludzi a światem boskim (Westilem) cierpią na postępujące osłabienie mocy – tylko powrót do Westilu mógłby ich wzmocnić. Ponieważ jednak boskich rodzin jest tyle, ile znanych nam mitologii (albo nawet więcej – to dopiero początek trylogii), po wyniszczającej wojnie o wpływy ustalone zostało, że żaden mag wrót (zatem taki, który potrafiłby otworzyć zamknięte przez Lokiego przejście) nie ma prawa żyć, aby poprzez nagły przyrost mocy jednej z rodzin nie zakłócić kruchej równowagi. 


Wychowany wśród rodziny Northów (skandynawscy bogowie) Danny traktowany jest przez wszystkich jako drekka – potomek pozbawiony mocy, niewiele lepszy od szuszłaków, czyli ludzi, którymi bogowie generalnie gardzą. Wprawdzie potrafi szybko biegać, jest wystarczająco sprytny, żeby niespostrzeżenie mijać strażników rodzinnej wioski, a do tego ma inteligencję, jakiej brakuje jego rówieśnikom, nie da się jednak ukryć, że nie wykazuje magicznych zdolności w taki sposób, jak dzieci w jego wieku. Jak się już na wstępie powieści okazuje, szybkie przemieszczanie się nie wynika z nadzwyczajnej pracy mięśni chłopca, a dziwnej mocy, która pozwala mu tworzyć wrota. Świadomy zagrożenia, jakie czeka go nawet ze strony własnej rodziny, Danny ucieka z domu, aby dowiedzieć się, co oznacza być magiem wrót, a przede wszystkim – żeby przeżyć.

Osadzenie akcji we współczesnej Ameryce, którą Danny poznaje trochę jak przybysz z obcej planety (wychowany w odizolowanej osadzie nie miał zbyt wiele styczności ze światem zwykłych ludzi), choć początkowo wydawało mi się trochę nienaturalne, ostatecznie okazało się ciekawym zabiegiem. Na chłopca, jak na każdego dzieciaka uciekającego w domu, po drodze czeka wiele niebezpieczeństw i wiele pokus. Danny wchodzi w szemrane interesy, do czego predysponują go posiadane moce, szuka w sobie moralnego hamulca, który nie pozwala krzywdzić innych tylko dlatego, że można to robić bezkarnie. Spotyka na swojej drodze rożnych ludzi – jedni utwierdzają go w wyniesionej z domu pogardzie dla szuszłakow, inni pokazują, że w przeciwieństwie do magów ludzie przy całej swojej słabości są życzliwi i bezinteresownie pomocni, i całkiem nieźle sobie radzą mimo braku magicznych zdolności. Ten aspekt książki jest wyraźnie dydaktyczny.

Równolegle do historii Danny'ego od około setnej strony prowadzona jest opowieść o „chłopcu z drzewa”, rozgrywająca się w tajemniczej Iswegii. Dręczony dziwnymi głosami, nieświadomy własnej przeszłości chłopak trafia na królewski dwór, gdzie jednostki realizują swoje plany przy pomocy politycznych intryg i magii. Powolne odkrywanie prawdy o sobie, trudne wybory i mroczniejszy niż w wątku Danny'ego klimat sprawiają, że - po początkowym zaskoczeniu wprowadzeniem do powieści tak różnej historii - te fragmenty wydają się ciekawsze. Ostatecznie fantastyczne elementy rozrzucone w obu wątkach składają się w całość, a kulminacyjny punkt powieści splata te dwie niezależne od siebie i kompletnie różne w atmosferze historie. Dla porządku dodać należy, że sam świat za Wielkimi Wrotami nie powstał na potrzeby tej powieści – raczej historia Danny'ego, co wynika z posłowia, została napisana po to, żeby przedstawić miejsce, które autor wykreował kilkadziesiąt lat wcześniej. Trochę jest to odczuwalne.

Oczekiwania potrafią zabić połowę przyjemności z lektury – zdaję sobie z tego sprawę. Może dlatego, że to moje pierwsze spotkanie z Cardem, liczyłam na coś ponadprzeciętnego. Otrzymałam powieść z rodzaju "od zera do bohatera", z licznymi uproszczeniami i co gorsza - w zakresie wątku Danny'ego - mało angażującą emocjonalnie (choć w sumie książkę czytało się nieźle). Fragmenty rozgrywające się w Iswegii, mroczny klimat, brutalność tamtego świata pozwalają jednak wierzyć, że i ta historia ma szanse rozwinąć się w znacznie bardziej zajmującą opowieść o losach dawnych bogów, odpowiedzialności za moc, a może nawet walki o spokojne życie dla szuszłaków. Póki co jest jednak bez zachwytu. 

Orson Scott Card, Zaginione wrota
Prószyński i s-ka, 2012, il. stron: 448
Moja ocena: 4/6

14 komentarzy:

  1. A mi się podobało :). Acz zgadzam się w pełni z Twoją recenzją. I też wolałam tamten drugi świat. O wiele lepiej stworzony i napisany. Danny niejako jest tutaj bez sensu trochę. Wystarczyłoby tam stworzyć takiego bohatera, co powstał od zera ;). Acz te wojny bogów itd... Autor widać uznał, że ma być tak ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, a ja trochę byłam rozczarowana. Początkowo akcja we współczesnym świecie nawet mnie irytowała. Z czasem się wciągnęłam, a książkę w moich oczach uratował Westil i Klucha. Ale po Cardzie spodziewałam się czegoś lepszego - za dużo dobrego o jego książkach czytałam, żeby uwierzyć, że nie stać go na więcej ;)

      Usuń
  2. Może przeczytam w jakieś nudne popołudnie :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może Ci się bardziej spodoba - spotkałam się ze znacznie przychylniejszymi ocenami :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Po lekturze recenzji doszłam do wniosku, że autor kopiuje przede wszystkim samego siebie - toż Ender na prawie że tym samym schemacie się opiera. Mimo to do lektury zachęcam, gdyż tam akurat emocjonalność wyszła Cardowi bardzo dobrze i jest w tej historii coś niesamowicie hipnotyzującego.
    Z pozostałymi książkami autora pewnie jeszcze kiedyś się zmierzę, acz raczej w dalszej przyszłości. Strasznie dużo tego popisał i nie mam kiedy nadrobić. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zdaje się nie jedyne serie tego autora opierające się na takim schemacie - a przynajmniej tak wnioskuję z lektury recenzji jego powieści, bo sama innych książek Carda jeszcze nie czytałam. Ender jest pewniakiem na mojej czytelniczej liście, bo wiary w Carda nie straciłam. A o tym, że jako autor potrafi hipnotyzować, już gdzieś kiedyś czytałam - i oczywiście chcę sprawdzić, czy i ja dam się omotać :)

      Usuń
  4. Chyba nie dla mnie, ta książka wydaje mi się taka męska :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba w znaczeniu, że jest dwóch męskich bohaterów :) Ale romans (bo jeden mały jest) jest tu mało romantyczny, więc może faktycznie bardziej męska, niż żeńska jest ta książka ;)

      Usuń
  5. Carda bardzo cenię za "Grę Endera", ale ostatnio jego poczynania wprawiają mnie w lekkie zdumienie. Rozpoczęte dwa bardzo podobne do siebie cykle... hm... "Zaginione wrota" kupiłam, a jakże, ale po średnim "Tropicielu" aż się boję po nie sięgać. Choć z opisu cała opowieść wydaje się nieco lepiej wykoncypowana, niż "Tropiciel". Spróbuję chyba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swego czasu czytałam recenzję chyba K.Pochmary na Katedrze. I o ile dobrze kojarzę, "Zaginione wrota" ocenił jako słabsze od "Tropiciela". Ale sama nie czytałam "Tropiciela", więc nie porównam :)

      Usuń
  6. Przyznam szczerze, że ten cykl jakość szczególnie mnie do siebie nie zachęcił. Za to 'Saga Endera' chodzi za mną już od dawna. Z 'Grą...' koniecznie muszę zdążyć przed wejściem do kin zapowiadanej ekranizacji :o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba trzeba poczekać na drugą odsłonę i wtedy decydować, czy warto się nim interesować :)

      Usuń
  7. Jak na pierwsze spotkanie z Cardem to faktycznie książka nie jest zbyt wybitna. Trochę źle wybrałaś :) "Gra Endera" byłaby o wiele lepsza. Nie zrażaj się więc do Carda, tylko sięgaj po to co słuszne :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No teraz to już wiem :) I Card dostanie przynajmniej jeszcze jedną szansę, ale już bez próbowania nowości - sięgnę właśnie po "Grę Endera" :)

      Usuń

Będę wdzięczna za podpisywanie się w komentarzach. Pozwoli mi to na identyfikację stałych gości. Z góry dziękuję. :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...