Książka ZOO City to laureatka nagrody Artura C. Clarke'a (2011) oraz Kitschies Red Tentacle (2010) za najlepszą powieść, a także finalistka nagród BSFA Award (2010), World Fantasy Award (2011) oraz kilku innych nagród. Zdawałoby się, że książka, która zdobyła takie uznanie na świecie, po prostu musi się podobać. Tymczasem polscy czytelnicy przyjęli ZOO City Lauren Beukes stosunkowo chłodno, a w ich wrażeniach z lektury często występuje element rozczarowania. Gdzie może tkwić zagadka takich rozbieżności w ocenie?
Zinzi December w poprzednim życiu była dziennikarką i narkomanką. Jej świat rozpadł się w chwili śmierci brata. Poza wyrokiem i odwykiem otrzymała Leniwca i shavi w postaci talentu do znajdowania zaginionych rzeczy. Zanimalizowana, zepchnięta na sam margines społeczeństwa Johanesburga, żyje z drobnych zleceń polegających na znajdywaniu zagubionych przedmiotów, a długi z narkotykowej przeszłości spłaca udziałem w internetowych oszustwach, wyciągających spore pieniądze od naiwnych ludzi z Zachodu. Pewnego dnia w jej życie wkracza dziwna para: Marabut i Maltańczyk, którzy proponują jej ogromne wynagrodzenie za odnalezienie nastoletniej gwiazdki muzyki kwaito. Łamiąc własne zasady, na przekór fukającemu Leniwcowi, Zinzi przyjmuje zlecenie, co oczywiście okazuje się jedną z gorszych decyzji w jej i tak pełnym kiepskich wyborów życiu.
Wbrew pozorom to nie jest kryminał w konwencji urban fantasy, a przynajmniej nie należy oczekiwać od lektury emocji wywołanych śledzeniem intrygi kryminalnej. Poszukiwanie zaginionej celebrytki stanowi wprawdzie cel głównej bohaterki i w pewien sposób warunkuje jej kolejne poczynania, ale wskutek poszatkowania fabuły napięcie związane z quasi-detektywistycznym wątkiem nie kumuluje się – tu i ówdzie trafiamy na sceny, które wywołują żywsze bicie serca i wstrzymanie oddechu, zaraz potem jednak coś innego odwraca uwagę czytelnika. Do tego czasem przyczynowo-skutkowy ciąg zdarzeń jest mocno naciągany, a reakcje bohaterów mało wiarygodne. Może to frustrować osoby, które sięgnęły po ZOO City, oczekując fantastycznej wersji chandlerowskiego kryminału rozpisanego na mroczne zaułki Johanesburga.
Pomimo tego niedostatku od powieści trudno się oderwać. Wciągająca okazuje się jednak nie tyle fabuła, co świat przedstawiony. Zoo City to slumsy Johanesburga zamieszkałe przez tych, których życie toczy się na dnie społeczeństwa, w tym tak zwanych zoolusow, czyli ludzi, z którymi na skutek popełnienia ciężkiego przestępstwa w nadnaturalny sposób związane zostało jakieś zwierzę. Realizując swoje zlecenie, Zinzi przemierza całe miasto, ukazując czytelnikowi efekt wymieszania cywilizacji Zachodu z kulturą i mentalnością Czarnego Lądu. Joburg odmalowany przez Beukes żyje. Jego dzielnice umierają i odradzają się, zmieniają się strefy bezpieczeństwa, a niewyobrażalna bieda ludzi, którzy walczą o każdy dzień, sąsiaduje z zamkniętymi osiedlami bogactwa: luksusowych domów, lazurowych basenów i zielonych kortów. Walki gangów, skorumpowana policja, strach i beznadzieja, narkotyki, show biznes i świat przestępczy. Do tego autorka, która sama jest dziennikarką i scenarzystką w RPA, dodała faktyczną dyskryminację zoolusów przywodząca na myśl apartheid, uchodźców ściągających tu z całego kontynentu w ucieczce przed wojną oraz makabrycznym bagażem doświadczeń i wspomnień, nigeryjskie przestępstwa i magię: duchy przodków, muti, sangomów i ich obrzędy. W literaturze o Afryce granica między światem materialnym a niematerialnym jest zawsze cieńsza, zamazana, jakby tworzyło ją wciąż drgające od upału powietrze, umożliwiające przenikanie tego, co nadnaturalne do świata ludzi – i Beukes to świetnie wykorzystała. Fantastyczny Johanesburg i generalnie Afryka to zdecydowany atut tej powieści – już dla tego elementu warto ją przeczytać.
Odbiorców przyzwyczajonych do wampirów, wilkołaków, magów czy modnych ostatnio upadłych aniołów, które zasiedlają wielkie miasta w większości powieści urban fantasy, zaskoczyć może także fantastyczny element ZOO City. Zamiast tego, co znane, Beukes proponuje bowiem powiązaną z shavi (talentem) animalizację przestępców, dla których symbiotyczne zwierzę staje się nie tylko stałym towarzyszem życia, ale i jedyną barierą dzieląca ich przed tajemniczą Cofką – unicestwieniem. Jaka jest przyczyna pojawiania się tych dziwnych zwierząt – czy to jawna manifestacja grzechu, jak sądzą niektórzy, czy anomalia świata nadprzyrodzonego – tego bohaterowie powieści nie wiedzą. Pozostają teorie i domysły, które autorka prezentuje, wplatając w tekst powieści dodatki takie jak przykładowo artykuły naukowe czy wywiady ze zanimalizowanymi.
ZOO City ożywia charakterystyczna pierwszoosobowa narracja Zinzi, której cięty język, cyniczne poczucie humoru i bardzo trafne obserwacje towarzyszą czytelnikowi w kolejnych etapach jej wędrówki po Johanesburgu. Ta niejednoznaczna moralnie, silna kobieta po przejściach, która próbuje znaleźć swoje miejsce w świecie i nie poddać się lękowi przed nadciągającą nieuchronnie ciemnością Cofki, nieco zawłaszcza powieść, choć jednocześnie jest jej mocną kartą. Bardzo wiarygodnie wypadł także równoległy do wątku detektywistycznego motyw związku Zinzi z kochankiem o (oczywiście) niełatwej przeszłości.
Po ZOO City sięgałam bardzo nieufnie. Niesłusznie, w powieści tej bowiem znalazłam wszystko to, czego szukałam: tętniący życiem Johanesburg, który jest naprawdę noir i zupełnie inne, niespotykane oblicze fantastyki. Mimo, że sama fabuła nie porywa, świat odmalowany przez autorkę oraz świetnie wykreowana główna bohaterka zrekompensowały mi ten brak. Ta proza jest oryginalna – nie wybitna, ale na pewno wyróżniająca się przez swoją egzotykę wśród współczesnych fantastycznych propozycji. Nawet jeśli nie do końca rozumiem, dlaczego ZOO City wygrało w konfrontacji z na przykład Domem derwiszy Iana McDonalda (również nominowanym do nagrody im. Clarke'a za 2011 rok), ta – jak to określił wydawca – ballada na cześć fantastycznego Johanesburga ma w sobie to coś, co sprawia, że zdecydowanie może się podobać.
Zinzi December w poprzednim życiu była dziennikarką i narkomanką. Jej świat rozpadł się w chwili śmierci brata. Poza wyrokiem i odwykiem otrzymała Leniwca i shavi w postaci talentu do znajdowania zaginionych rzeczy. Zanimalizowana, zepchnięta na sam margines społeczeństwa Johanesburga, żyje z drobnych zleceń polegających na znajdywaniu zagubionych przedmiotów, a długi z narkotykowej przeszłości spłaca udziałem w internetowych oszustwach, wyciągających spore pieniądze od naiwnych ludzi z Zachodu. Pewnego dnia w jej życie wkracza dziwna para: Marabut i Maltańczyk, którzy proponują jej ogromne wynagrodzenie za odnalezienie nastoletniej gwiazdki muzyki kwaito. Łamiąc własne zasady, na przekór fukającemu Leniwcowi, Zinzi przyjmuje zlecenie, co oczywiście okazuje się jedną z gorszych decyzji w jej i tak pełnym kiepskich wyborów życiu.
Wbrew pozorom to nie jest kryminał w konwencji urban fantasy, a przynajmniej nie należy oczekiwać od lektury emocji wywołanych śledzeniem intrygi kryminalnej. Poszukiwanie zaginionej celebrytki stanowi wprawdzie cel głównej bohaterki i w pewien sposób warunkuje jej kolejne poczynania, ale wskutek poszatkowania fabuły napięcie związane z quasi-detektywistycznym wątkiem nie kumuluje się – tu i ówdzie trafiamy na sceny, które wywołują żywsze bicie serca i wstrzymanie oddechu, zaraz potem jednak coś innego odwraca uwagę czytelnika. Do tego czasem przyczynowo-skutkowy ciąg zdarzeń jest mocno naciągany, a reakcje bohaterów mało wiarygodne. Może to frustrować osoby, które sięgnęły po ZOO City, oczekując fantastycznej wersji chandlerowskiego kryminału rozpisanego na mroczne zaułki Johanesburga.
Pomimo tego niedostatku od powieści trudno się oderwać. Wciągająca okazuje się jednak nie tyle fabuła, co świat przedstawiony. Zoo City to slumsy Johanesburga zamieszkałe przez tych, których życie toczy się na dnie społeczeństwa, w tym tak zwanych zoolusow, czyli ludzi, z którymi na skutek popełnienia ciężkiego przestępstwa w nadnaturalny sposób związane zostało jakieś zwierzę. Realizując swoje zlecenie, Zinzi przemierza całe miasto, ukazując czytelnikowi efekt wymieszania cywilizacji Zachodu z kulturą i mentalnością Czarnego Lądu. Joburg odmalowany przez Beukes żyje. Jego dzielnice umierają i odradzają się, zmieniają się strefy bezpieczeństwa, a niewyobrażalna bieda ludzi, którzy walczą o każdy dzień, sąsiaduje z zamkniętymi osiedlami bogactwa: luksusowych domów, lazurowych basenów i zielonych kortów. Walki gangów, skorumpowana policja, strach i beznadzieja, narkotyki, show biznes i świat przestępczy. Do tego autorka, która sama jest dziennikarką i scenarzystką w RPA, dodała faktyczną dyskryminację zoolusów przywodząca na myśl apartheid, uchodźców ściągających tu z całego kontynentu w ucieczce przed wojną oraz makabrycznym bagażem doświadczeń i wspomnień, nigeryjskie przestępstwa i magię: duchy przodków, muti, sangomów i ich obrzędy. W literaturze o Afryce granica między światem materialnym a niematerialnym jest zawsze cieńsza, zamazana, jakby tworzyło ją wciąż drgające od upału powietrze, umożliwiające przenikanie tego, co nadnaturalne do świata ludzi – i Beukes to świetnie wykorzystała. Fantastyczny Johanesburg i generalnie Afryka to zdecydowany atut tej powieści – już dla tego elementu warto ją przeczytać.
Odbiorców przyzwyczajonych do wampirów, wilkołaków, magów czy modnych ostatnio upadłych aniołów, które zasiedlają wielkie miasta w większości powieści urban fantasy, zaskoczyć może także fantastyczny element ZOO City. Zamiast tego, co znane, Beukes proponuje bowiem powiązaną z shavi (talentem) animalizację przestępców, dla których symbiotyczne zwierzę staje się nie tylko stałym towarzyszem życia, ale i jedyną barierą dzieląca ich przed tajemniczą Cofką – unicestwieniem. Jaka jest przyczyna pojawiania się tych dziwnych zwierząt – czy to jawna manifestacja grzechu, jak sądzą niektórzy, czy anomalia świata nadprzyrodzonego – tego bohaterowie powieści nie wiedzą. Pozostają teorie i domysły, które autorka prezentuje, wplatając w tekst powieści dodatki takie jak przykładowo artykuły naukowe czy wywiady ze zanimalizowanymi.
ZOO City ożywia charakterystyczna pierwszoosobowa narracja Zinzi, której cięty język, cyniczne poczucie humoru i bardzo trafne obserwacje towarzyszą czytelnikowi w kolejnych etapach jej wędrówki po Johanesburgu. Ta niejednoznaczna moralnie, silna kobieta po przejściach, która próbuje znaleźć swoje miejsce w świecie i nie poddać się lękowi przed nadciągającą nieuchronnie ciemnością Cofki, nieco zawłaszcza powieść, choć jednocześnie jest jej mocną kartą. Bardzo wiarygodnie wypadł także równoległy do wątku detektywistycznego motyw związku Zinzi z kochankiem o (oczywiście) niełatwej przeszłości.
Po ZOO City sięgałam bardzo nieufnie. Niesłusznie, w powieści tej bowiem znalazłam wszystko to, czego szukałam: tętniący życiem Johanesburg, który jest naprawdę noir i zupełnie inne, niespotykane oblicze fantastyki. Mimo, że sama fabuła nie porywa, świat odmalowany przez autorkę oraz świetnie wykreowana główna bohaterka zrekompensowały mi ten brak. Ta proza jest oryginalna – nie wybitna, ale na pewno wyróżniająca się przez swoją egzotykę wśród współczesnych fantastycznych propozycji. Nawet jeśli nie do końca rozumiem, dlaczego ZOO City wygrało w konfrontacji z na przykład Domem derwiszy Iana McDonalda (również nominowanym do nagrody im. Clarke'a za 2011 rok), ta – jak to określił wydawca – ballada na cześć fantastycznego Johanesburga ma w sobie to coś, co sprawia, że zdecydowanie może się podobać.
Lauren Beukes, ZOO City
Rebis, 2012, il. stron: 384
Moja ocena: 4+/6
Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka e-pik
Recenzja ukazała się wcześniej w Gildii
Ano właśnie, też miałam wrażenie, że stosunkowo mało zachwytów nad tą powieścią. Sięgnę po nią, brzmi bardzo ciekawie.
OdpowiedzUsuńTradycyjnie chyba kwestia oczekiwań. Ci czytelnicy, którzy sięgnęli po książkę zaraz po premierze, zważywszy na ilość nagród, oczekiwali pewnie czegoś dużo lepszego i się rozczarowali. Ostatnio widziałam jednak kilka pozytywniejszych recenzji. Może z ich autorami było jak ze mną: spodziewałam się kiepskiej książki, która mnie zmęczy i bardzo pozytywie się zaskoczyłam, bo autentycznie wciągnęła mnie ta historia i ten świat :) Wniosek: sięgaj, ale z odpowiednim nastawieniem ;)
UsuńRozbudziłaś moją babską ciekawość
OdpowiedzUsuńTaki był cel ;)
UsuńHmmm kiedyś już zwróciłam na nią uwagę, ale jakoś nie miałam parcia, żeby koniecznie ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńBo to nie jest książka, którą przeczytać trzeba koniecznie. Ale warto :)
UsuńCzytałam i mam podobne zdanie do Ciebie. Książka z pewnością się wyróżnia na tle innych i warto się z nią zapoznać i zobaczyć że można pisać o czymś innym a nie tylko o wampirach, aniołach, wilkołakach itd. Są minusy, ale ogólnie ciekawa powieść ^^
OdpowiedzUsuńTrochę zmieszany byłem jak przeczytałem opis, bo mnie zdziwiły te zwierzęta. Na szczęście wytłumaczyłeś o co chodzi. Ja tam w sumie o wampirach, upadłych aniołach i wilkołakach czytam sporadycznie albo wcale a urban fantasy jest mi mało znane, ale jeśli miałbym zacząć zgłębiać ten gatunek to chyba wolałbym właśnie od ZOO City :)
OdpowiedzUsuńZOO City nie jest typowe dla UF, więc po lekturze nadal nie będziesz wiedział, czy lubisz ten gatunek :)
UsuńNa razie sobie odpuszczę. Urban fantasy jakoś nie budzi we mnie ciepłych skojarzeń, a i do Afryki - przynajmniej w tej chwili - nie ciągnie mnie ani trochę. Kilka elementów brzmi co prawda ciekawie, ale skoro całość nie jest wybitna, to zostanę przy innych klimatach.
OdpowiedzUsuńNie jest wybitne, ale wyróżniające się, a to już coś :) Ale jeśli nie masz ochoty na afrykańskie klimaty, to faktycznie nie czas na tę lekturę :)
UsuńChoć szczerze mówiąc w ostatecznym rozrachunku mało Afryki w tej Afryce ;o) A przynajmniej takiej, jaka przychodzi do głowy jako pierwsze skojarzenie. Johannesburg to w końcu metropolia, a miejskie klimaty po afrykańsku to, bądź co bądź, rzadkość.
UsuńChyba do tej książki najbardziej zniechęciła mnie okładka i pomimo pozytywów jakoś nie mogę się do niej przekonać.
OdpowiedzUsuńSerio? IMO okładka jest genialna :)
UsuńMnie ta książka nie powaliła, może dlatego, że ze względu na nagrodę spodziewałam się Bóg wie czego. Masz rację - ona nie jest zła, jest nawet całkiem porządna, ale się mimo wszystko nie zachłysnęłam. Tym niemniej na pewno sięgnę po kolejną powieść tej autorki, w Niemczech widziałam już zapowiedzi.
OdpowiedzUsuńJa za to podchodziłam bardzo nieufnie. Po recenzji Twojej i Dady spodziewałam się książki kiepskiej. Wzięłam ją w Gildii do recenzji tylko dla tego Johanesburga i dlatego, że nikt inny nie chciał, ale czekała kilka miesięcy na swoją kolej, bo spodziewałam się męczącej lektury. Wyobrażasz sobie pewnie, jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że to się czyta bardzo dobrze, nawet jeśli sama intryga "kryminalna" kuleje. Ile to jednak zależy od nastawienia :) Najlepiej byłby w ogóle się nie nastawiać, nie oczekiwać, ale to przecież niemożliwe w przypadku tytułów, o których trochę się aktualnie pisze :)
UsuńW takim razie wypatruję wrażeń. Sama też chętnie przeczytam kolejną powieść tej autorki, tylko poczekam na polskie wydanie (bym się doczekała) :)
Przerwałam lekturę tej książki, ale będę robiła jeszcze jedno podejście - nie wciągnęła mnie za bardzo, choć przedstawiony świat był ciekawy - tylko ta intryga (jej uczestnicy) jakoś mniej.
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba po prostu trafić w dobry moment na daną książkę :)
Usuń