sobota, 13 lipca 2013

Hubert Klimko-Dobrzaniecki GRECY UMIERAJĄ W DOMU

Po 1949 roku i przegranej tak zwanej drugiej bitwie o Grammos – ostatnim starciu wojny domowej w Grecji – do Polski trafiły tysiące uchodźców. Greckie rodziny zamieszkały także w Bielawie – rodzinnym mieście Huberta Klimko-Dobrzanieckiego. Kiedy teraz rozmawiam z młodymi ludźmi, obecność Greków 
w moim życiu wydaje się im tak nieprawdopodobna jak UFO. – wyjaśnia autor w wywiadzie opublikowanym niedawno w Rzeczypospolitej - Dlatego postanowiłem uwiecznić historię, która minęła. Grecy to byli wspaniali przyjaciele, których znałem z przedszkola, lekcji religii, liceum. Odstawali od polskiej społeczności. Byli barwniejsi.



I tak autor został Sakisem Sallasem – greckim pisarzem i narratorem powieści Grecy umierają w domu. Ten dojrzały już mężczyzna po latach literackiej przerwy postanawia napisać powieść o swoim ojcu, który stanowił jego cały chłopięcy świat, i o codzienności życia rodziny greckich emigrantów w małym polskim miasteczku na Dolnym Śląsku. Wspomnienia Sakisa wzruszają i zaskakują. Jest w nich nie tylko uwielbienie kilkuletniego chłopca dla ojca, który wydaje mu się bogiem z greckiej mitologii, Posejdonem – władcą mórz. Widać w nich, jak dwoje kochających się ludzi, oderwanych od wszystkiego, co znane i zdanych tylko na siebie w siermiężnej codzienności PRLu, zaklina rzeczywistość, przenosząc do Bielawy cząstki raju – prawdziwej Grecji. Matka, która po godzinach ciężkiej pracy w fabryce wyczarowuje w kuchni z biednych składników trzydaniowe greckie obiady. Ojciec, który zabiera chłopca na polowanie na cykady. Ich starania i tęsknoty nadające rzeczywistości dodatkowego kolorytu.

Kolejne strony powieści, które wychodzą spod pióra Sakisa, rozdziela relacja z bieżących wydarzeń z jego życia, rozgrywających się w miejscu pracy twórczej – małym pensjonacie dla artystów we wsi Lefkes na Paros, dokąd uciekł od ulicznych zamieszek w Atenach. Opisy jego spotkań z innymi mieszkańcami pensjonatu oraz budowane z nimi relacje nie tylko dla czytelnika zdają się stanowić ten mniej istotny element opowiadanej przez Klimko-Dobrzanieckiego historii. Także jego bohater wydaje się żyć teraźniejszością na pół gwizdka, emocjonalnie się od niej dystansując – nawet wtedy, czy może zwłaszcza wtedy, gdy czuje, że wystarczy mały krok, żeby coś naprawdę poczuć, zmienić.

Grecja widziana oczyma Sakisa wydaje się inna, obca – nawet jemu, który dla Greków na zawsze pozostał Polonosem, tak jak dla Polaków zawsze był Grekiem. Sakis szuka w niej klucza do własnej narodowej tożsamości, dopiero po latach rozumiejąc, że nie tylko nie może uciec od tej polskości, którą w sobie nosi, ale i nie chce tego zrobić.

Z każdą kolejną stroną pisanej przez siebie powieści narrator coraz silniej ujawnia, że bycie Polonosem to nie jedyny problem, z jakim się zmaga. Wychowany w rodzinie oderwanej od korzeni – krewnych, rodzinnych miejsc i historii, po śmierci rodziców sam jeden na świecie, próbuje określić się jako człowieka i mężczyznę. Poskładanie siebie utrudnia mu jednak brak wiedzy o tym, co w życiu jego bliskich działo się przed Bielawą. Pisząc o swoim ojcu, autor-narrator stara się pośmiertnie wydrzeć z niego wszystkie tajemnice – te, których nie zdołał poznać za jego życia. Tworzy więc na nowo historię greckiego partyzanta, który po bitwie o Grammos wraz z oddziałem ucieka do Albanii. Milczenie ojca wypełnia własną wyobraźnią. Szuka w niej miejsca na romantyczną miłość, która nagle połączyła jego rodziców. Tłumaczy nią ich decyzje o wyjeździe do Polski. Pozbawiony historii, tworzy ją dla siebie na nowo. Ale wojna, która kilkadziesiąt lat wcześniej sprowadziła jego rodzinę do Polski, nadal nie daje o sobie zapomnieć, a odnalezienie prawdy nie zawsze właściwie wynagradza trud poszukiwań.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki rozkłada przed czytelnikiem nostalgiczne widokówki z życia rodziny greckiego powstańca w śląskiej Bielawie, przetykane obrazkami z nadmorskiego Paros i życia polskiego Greka usiłującego odnaleźć siebie w raju, o którym marzyli jego rodzice. Siła wyrazu tej historii nie leży w stylistycznych zabawach, choć i na te autor tu i ówdzie sobie pozwala, wplatając w prozę rymy i zmieniając dynamikę tekstu. Poruszając trudne tematy, czyni to z lekkością. Przedstawia bohaterów z krwi i kości – barwnych i prawdziwych w swojej niedoskonałości. Zrywa z codzienności patynę zwyczajności, pod którą jest prawdziwa magia. Bawiąc i wzruszając, prowadzi narratora, a z nim i czytelnika, do prawdy, której odkrycie jest tyle oczekiwane, co zaskakujące. I tak jak po finałowej scenie Sakis potrzebuje czasu, by poukładać siebie na nowo, tak czytelnik po ostatniej stronie książki musi się zatrzymać, żeby przetrawić całą tę historię. Po takie książki warto sięgać, takich autorów warto czytać.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Grecy umierają w domu
Znak, 2013, il. stron: 244
Moja ocena: 5+/6

Recenzja ukazała się wcześniej w Gildii
Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka e-pik

7 komentarzy:

  1. Dobra książka - partie "z dzieciństwa" trochę Hrabalem trącą, ale nie rzuca się w oczy za bardzo.

    Warto!

    OdpowiedzUsuń
  2. Recenzja jest świetnie napisana, ale fabuła do mnie nie przemawia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam straszną ochotę ją przeczytać :) A wszystko dzięki Twojej recenzji :)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie niedawno przeczytałem "Greków..." i też byłem zachwycony, ale owa "finałowa prawda" o której piszesz przyprawiła mnie o zgrzyt zębów i rwanie włosów i mam żal do autora że tak to zakończył. Raczej z dystansem podchodzę do wizji twórców, ale ta opowieść aż prosiła się o ładny finał z happyendem. Żadnego bohatera literackiego nie było mi tak szkoda jak Sakisa właśnie.

    OdpowiedzUsuń

Będę wdzięczna za podpisywanie się w komentarzach. Pozwoli mi to na identyfikację stałych gości. Z góry dziękuję. :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...