Łączne wydanie dwóch pierwszych powieści Michaela J.Sullivana - „Królewskiej krwi” i „Wieży elfów” to jedna z przyjemniejszych pozycji, jakie dane mi było czytać w wydawanej przez wydawnictwo Prószyński i S-ka serii „Nowa Fantastyka”. Nic w niej nie przeszkadza i nic nie uwiera – nawet jeśli po raz kolejny para głównych bohaterów musi uratować znany świat przed nieznanym zagrożeniem, to czyni to w sposób tak zgrabny i niewymuszony, że od lektury trudno się oderwać.
Hadrian i Royce to znany pod nazwą Riyria duet złodziejski, przy czym ich działalność trafniej określałoby miano agentów – wyniosą co trzeba, dostarczą komu trzeba, ochronią, przestraszą – wszystko to za odpowiednio wysokie wynagrodzenie. Nieprawdopodobną skuteczność zawdzięczają nie tylko własnym umiejętnościom, ale także trzymaniu się określonych zasad wykonywania zleceń. Cóż z tego, kiedy Hadrian ma miękkie serce i jego naturalna skłonność do pomagania potrzebującym w połączeniu z odpowiednio wysoką ceną prowadzi do obejścia podstawowej z nich. Po nieco przydługim i mogącym zmylić co do klimatu powieści wprowadzeniu akcja nabiera tempa – morderstwa, ucieczki, tajemniczy więzień, dworskie intrygi i uzależniona od powodzenia działań głównych bohaterów przyszłość pewnej królewskiej linii sprawiają, że „Królewską krew” czyta się błyskawicznie i nie sposób się przy niej nudzić. Opowiadając dzieje realizacji wspomnianego niefortunnego zlecenia autor powoli wprowadza czytelnika w przedstawiony świat – jego wierzenia, historię i (naturalnie) przepowiednie dotyczące jego przyszłości. W pierwszej części serii realia fantasy najpełniej oddaje użycie magii – choć w książce pojawiają się także inne od ludzi rasy, przez większość lektury nie jest to obecność odczuwalna.
„Wieża elfów” ma nieco inny charakter – jest mniej awanturnicza niż jej poprzedniczka. Kolejne zlecenie, znów przyjęte z pogwałceniem zasad, prowadzi bohaterów do maleńkiej wioski na styku ziem ludzi i elfów, w której od pewnego czasu nocami pojawia się bestia. W zbudowanej na samym środku granicznej rzeki wieży elfów – Avemparthi – ma się znajdować miecz jako jedyny zdolny zgładzić potwora. Wystarczy go wykraść. Niewielki problem polega na tym, że nad rzeką nie ma mostu. Dziwnym zbiegiem okoliczności ta sama miejscowość wyznaczona zostaje przez kościół na miejsce konkursu rycerskiego, w którym nagroda jest wielka i zupełnie niespodziewana. Intrygi polityczne mieszają się z tu historią i mitologią uniwersum przedstawionego przez autora, a sceny walk - z bolesnym stawaniem na nogi przez ofiary działalności tajemniczej i morderczej kreatury.
Głównych bohaterów obu książek trudno nie polubić i nie kibicować ich poczynaniom, nawet jeśli czasami, mimo rzekomo różnych osobowości, zachowują i wyrażają się podobnie. Jednocześnie, co widać dopiero po lekturze obu części, autor - przedstawiając ich raczej przez czyny, niż opisy - trzyma w zanadrzu niespodzianki co do ich pochodzenia i roli, jaką mają odegrać w przyszłych wydarzeniach serii. Nie tyle tajemnicze, co niejednoznaczne są natomiast postaci drugoplanowe – nawet zdawałoby się kompletnie czarne charaktery okazują się kierować wzniosłymi ideami albo chociaż akceptowanymi pobudkami, zaś bohaterowie instynktownie odbierani jako pozytywni, mają grzeszki na sumieniu.
Dobrze wyważona ilość akcji i elementów dramatycznych, spora dawka humoru i niemal zupełny brak romantycznych uniesień czynią z „Królewskiej krwi. Wieży elfów” lekturę uniwersalną, a przy tym godną polecenia. Może nie jest ona odkrywcza, nie wstrząśnie niczyim światem ani nie zmieni sposobu patrzenia na życie, ale potrafi naprawdę skutecznie umilić kilka wieczorów.
Hadrian i Royce to znany pod nazwą Riyria duet złodziejski, przy czym ich działalność trafniej określałoby miano agentów – wyniosą co trzeba, dostarczą komu trzeba, ochronią, przestraszą – wszystko to za odpowiednio wysokie wynagrodzenie. Nieprawdopodobną skuteczność zawdzięczają nie tylko własnym umiejętnościom, ale także trzymaniu się określonych zasad wykonywania zleceń. Cóż z tego, kiedy Hadrian ma miękkie serce i jego naturalna skłonność do pomagania potrzebującym w połączeniu z odpowiednio wysoką ceną prowadzi do obejścia podstawowej z nich. Po nieco przydługim i mogącym zmylić co do klimatu powieści wprowadzeniu akcja nabiera tempa – morderstwa, ucieczki, tajemniczy więzień, dworskie intrygi i uzależniona od powodzenia działań głównych bohaterów przyszłość pewnej królewskiej linii sprawiają, że „Królewską krew” czyta się błyskawicznie i nie sposób się przy niej nudzić. Opowiadając dzieje realizacji wspomnianego niefortunnego zlecenia autor powoli wprowadza czytelnika w przedstawiony świat – jego wierzenia, historię i (naturalnie) przepowiednie dotyczące jego przyszłości. W pierwszej części serii realia fantasy najpełniej oddaje użycie magii – choć w książce pojawiają się także inne od ludzi rasy, przez większość lektury nie jest to obecność odczuwalna.
„Wieża elfów” ma nieco inny charakter – jest mniej awanturnicza niż jej poprzedniczka. Kolejne zlecenie, znów przyjęte z pogwałceniem zasad, prowadzi bohaterów do maleńkiej wioski na styku ziem ludzi i elfów, w której od pewnego czasu nocami pojawia się bestia. W zbudowanej na samym środku granicznej rzeki wieży elfów – Avemparthi – ma się znajdować miecz jako jedyny zdolny zgładzić potwora. Wystarczy go wykraść. Niewielki problem polega na tym, że nad rzeką nie ma mostu. Dziwnym zbiegiem okoliczności ta sama miejscowość wyznaczona zostaje przez kościół na miejsce konkursu rycerskiego, w którym nagroda jest wielka i zupełnie niespodziewana. Intrygi polityczne mieszają się z tu historią i mitologią uniwersum przedstawionego przez autora, a sceny walk - z bolesnym stawaniem na nogi przez ofiary działalności tajemniczej i morderczej kreatury.
Głównych bohaterów obu książek trudno nie polubić i nie kibicować ich poczynaniom, nawet jeśli czasami, mimo rzekomo różnych osobowości, zachowują i wyrażają się podobnie. Jednocześnie, co widać dopiero po lekturze obu części, autor - przedstawiając ich raczej przez czyny, niż opisy - trzyma w zanadrzu niespodzianki co do ich pochodzenia i roli, jaką mają odegrać w przyszłych wydarzeniach serii. Nie tyle tajemnicze, co niejednoznaczne są natomiast postaci drugoplanowe – nawet zdawałoby się kompletnie czarne charaktery okazują się kierować wzniosłymi ideami albo chociaż akceptowanymi pobudkami, zaś bohaterowie instynktownie odbierani jako pozytywni, mają grzeszki na sumieniu.
Dobrze wyważona ilość akcji i elementów dramatycznych, spora dawka humoru i niemal zupełny brak romantycznych uniesień czynią z „Królewskiej krwi. Wieży elfów” lekturę uniwersalną, a przy tym godną polecenia. Może nie jest ona odkrywcza, nie wstrząśnie niczyim światem ani nie zmieni sposobu patrzenia na życie, ale potrafi naprawdę skutecznie umilić kilka wieczorów.
Michael J.Sullivan, Królewska krew. Wieża elfów
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2011, il. stron: 728
Moja ocena: 4+/6
Niedawno też coś na temat tej książki napisałem, będzie wkrótce na blogu. W sumie się z tobą zgadzam, przyzwoita rozrywka. Sullivan w zasadzie wykorzystuje schematy stworzone przez Fritza Leibera, chociaż czasem stara się je modyfikować, co należy zaliczyć na plus. Niemniej, finalnie, pozostaje niewolnikiem konwencji.
OdpowiedzUsuńMoże warto się skusić :)
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze okazji przeczytać tej książki. Po Twojej recenzji myślę, że to coś dla mnie i na pewno mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Na pewno mam w kiedyś w planach, jak zresztą całą tą serię "Prawdopodobnie najlepszych książek na świecie", żeby to stwierdzenie zweryfikować :)
OdpowiedzUsuńOj obawiam się jednak, że nie przypadnie mi do gustu. Mimo to jestem jej ciekawa, więc poszukam w bibliotece ;)
OdpowiedzUsuńJakoś nie planowałam sięgać po tą książkę, ale Twoja opinia mnie zaintrygowała :)
OdpowiedzUsuńShadow
OdpowiedzUsuńJak kiedyś przeczytam coś Fritza Leibera, to się wypowiem na temat wtórności Sullivana :) Póki co poprzestanę na stwierdzeniu, że zafundował mi kilka wieczorów przedniej lektury, na tyle przyjemnej, że jego ewentualne niewolnictwo konwencji zupełnie mi nie przeszkadzało :)
BlackFairy
Warto bez może ;)
Stayrude
Spodoba się na pewno. Zachwytu zagwarantować nie mogę, ale że czyta się świetnie - już tak :) Mogę pożyczyć krótkoterminowo. Szybka decyzja - chcesz? :)
Immora
Książki w serii są różne, prawdopodobnie nie najlepsze na świecie, ale te co czytałam (z jednym małym wyjątkiem) generalnie złe nie były. A ta była chyba najprzyjemniejsza :)
zaczytana-w-chmurach
A dlaczego się tego obawiasz? Serio pytam :)
Tirindeth
Cieszę się :) A o tym, że lektura warta zainteresowania się niech świadczy fakt, że mimo mojego słabego tempa czytania przeczytałam taką grubą książkę w ledwie kilka wieczorów (a przy małych dzieciach mam nieco krótsze wieczory). Strony same się przewracały, a dla zakończenia zarwałam noc, co mi się przy książkach rzadko zdarza :)
Przez nieszczęsne "Wichry archipelagu" zraziłam się ostatnio do serii Prószyńskiego. Może trochę niesłusznie i za szybko, jak wnioskuję z recenzji. Muszę się kiedyś przeprosić z Nową Fantastyką i sięgnąć po Sullivana, jego cykl brzmi całkiem zachęcająco. Ale jeszcze nie w tej chwili. :)
OdpowiedzUsuńNo od dawna chcę przeczytać, bo czytam same pochlebne opinie. I kojarzy mi się książka z Ligą Niecnych Dżentelmenów i chciałam porównać.
OdpowiedzUsuńMnie jakoś niezbyt do niej ciągnie..
OdpowiedzUsuńW zasadzie się z Tobą zgadzam, zwłaszcza w tym, że postacie drugoplanowe wypadają ciekawiej niż glowni bohaterowie. Ale to i tak całkiem fajna cegła jest.:)
OdpowiedzUsuńViv - Leiber mocno myszką trąci (a przynajmniej Fafryd i Szary Kocur), więc warto w sumie tylko w celach poznawczych.
OdpowiedzUsuńI właśnie tego: "Umilenia kilku wieczorów" oczekuję od tej książki :)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą,ciekawe kiedy pojawi się w mojej bibliotece - czasem znajduję tam perełki,może i ta się znajdzie??:)
Oceansoul
OdpowiedzUsuń"Wichrów..." jeszcze nie czytałam, ale mam mimo zróżnicowanych opinii mam w planach - nawet się już w nie zaopatrzyłam. Dla tych akcentów rosyjskich :)
Jak już odpoczniesz od serii i będziesz miała ochotę na lekkie, nieirytujące fantasy, to polecam Sullivana :)
Agnes
W porównaniu nie pomogę, ale chętnie o nim poczytam, więc trzymam kciuki, żeby sprawnie udało Ci się do książki dotrzeć :)
Miravelle
Może nie ten czas :)
Moreni
Cegła niesamowita - zwłaszcza jak na moje standardy :) Ale czyta się błyskawicznie - poszło mi nie tylko szybciej, niż się spodziewałam, ale i sprawniej, niż z wieloma książkami o połowę krótszymi :)
Shadow
No to będzie w planie B na emeryturę ;)
Silaqui
Widzę po blogu, że sporo nowości jest w tej Twojej bibliotece, więc i Sullivan zapewne niedługo tam trafi. Świetna lektura i na długie zimowe wieczory, i na każdą inną porę roku :)