poniedziałek, 3 grudnia 2012

David Mitchell ATLAS CHMUR

To się może przydarzyć każdemu. Otworzy książkę, przeczyta pierwszą stronę i po prostu wie, że to jest właśnie ta książka: ten styl, język, humor, tempo akcji, bohaterowie i fabuła. Książka jakby napisana pod indywidualne upodobania. Optymalna. Taki był dla mnie właśnie „Atlas chmur”. Jak miłość od pierwszego wejrzenia – bo nawet okładka z delikatnym złoceniem jest pełna uroku, czego ekran komputera kompletnie nie oddaje. Dlaczego to piszę? Bo chociaż każda opinia jest nieobiektywna, stopień subiektywizmu tego tekstu spotęgowany jest przez zauroczenie jego autorki recenzowaną pozycją.

W 1850 roku notariusz Adam Ewing pisze dziennik ze swojej podróży po Pacyfiku, a jego opowieść o mieszkańcach odwiedzanych wysp i załodze statku nagle zostaje przerwana w pół zdania, bo głos dostaje Robert Frobisher – młody angielski kompozytor, który salwuje się ucieczką przed wierzycielami do Belgii lat 30. XX wieku. W listach do swojego bliskiego przyjaciela dzieli się on nie tylko historią znajomości ze swoim idolem, ale przede wszystkim pokazuje głębię swej muzycznej wrażliwości – kiedy pisze o dźwiękach codzienności, czytelnik wierzy, że cały świat może być rozpisany na instrumenty. Następna jest sensacyjna historia Luisy Rey, młodej dziennikarki, która w latach 70. XX wieku w Kalifornii trafia na trop ogromnej afery. Gdy napięcie sięga zenitu, Mitchell porzuca Luizę, by opowiedzieć o koszmarnej pomyłce, wskutek której współczesny londyński wydawca trafia do domu spokojnej starości i mimo usilnych starań nie może się stamtąd wydostać. Potem akcja przeskakuje w przyszłość i przesłuchiwana jest Sonmi-451, urodzona w wylęgarni fabrykantka, której życiowym powołaniem miało być usługiwanie konsumentom jednej z sieciowych restauracji w korpokratycznej Korei. Rozstając się z nią w dramatycznej chwili, czytelnik trafia do świata po Upadku, by poznać opowiadaną w formie gawędy historię młodości Zachariasza w hawajskiej wiosce. Dopiero jemu autor pozwala doprowadzić swoją opowieść do końca. Po nim, w odwrotnej kolejności, otrzymują głos poprzedni bohaterowie, aż do Adama Ewinga.

Powyższe wyraźnie pokazuje, że wznowiona niedawno w Polsce książka Davida Mitchella to raczej zbiór sześciu opowiadań niż jednorodna powieść. Poszczególne teksty łączą wprawdzie drobne elementy, są między nimi odniesienia, powraca w nich ta sama tematyka, ale historie sześciu osób więcej dzieli, niż łączy. Nie tylko rozgrywają się one w różnych epokach i miejscach oddalonych od siebie o setki (czasem tysiące) kilometrów. Różnią się także formą, klimatem, językiem i sposobem narracji, często stylizowanym na epokę i pochodzenie bohatera. Przedstawiona w poprzednim akapicie konstrukcja „matrioszki” nie wydaje się przy tym wydumaną zabawą formą, ale bardzo naturalnie wpisuje się w zamysł autora zbudowania jednego utworu z wielu odrębnych i pozornie zupełnie do siebie nieprzystających elementów.

Dbając o szczegóły scenerii (bez obciążania jednak swoich opowieści nadmiernym słowotokiem), Mitchell buduje obraz ludzkości, która, wspinając się po cywilizacyjnej drabinie, w pogoni za władzą i posiadaniem, sama sobie szykuje koniec, wyniszcza się wewnętrznie, sama się zniewala. W niemal każdej z odsłon górą jest nie mądrzejszy czy lepszy, ale ten, który więcej chce i w swym dążeniu do zaspokojenia tych zwiększonych potrzeb jest gotów zgodzić się na większe ofiary – oczywiście nie swoje. Opisywane przez autora jednostki (także drugoplanowe) są na tle ogólnych trendów o tyle wyjątkowe, że nie są bierne względem wydarzeń – zamiast czekać na to, co przyniesie przyszłość, chcą mieć na nią wpływ, walczą ze swoim strachem, słabościami, ograniczeniami przypisanymi przez pochodzenie, z pełną świadomością tego, że to walka nierówna.

Siłą tych historii nie jest szybka akcja, sama narracja zazwyczaj jest niespieszna. Niecierpliwi czytelnicy, żądni szybko przeskakujących scen, będą zatem zawiedzeni. Dla tych jednak, którzy cenią refleksję nad książką, czerpią przyjemność z obcowania z pięknym językiem i potrafią przeżywać emocje płynące czasem ze zwykłej codzienności bohaterów, „Atlas chmur” ani przez moment nie będzie nużący. Sześć ludzkich losów, na których tle przeszłość przeradza się w przyszłość, a cywilizacja powoli, choć konsekwentnie się degeneruje, w połączeniu z ironicznym humorem autora, zróżnicowanymi środkami narracyjnymi i swobodą, z jaką niezależnie od stylizacji pisarz operuje językiem, sprawiły, że lektura „Atlasu chmur” była da mnie przyjemnością w najczystszej postaci. Dla mnie ten sekstet jest na szóstkę.

David Mitchell, Atlas chmur (okładka UW)
MAG, 2012, il. stron: 544
Moja ocena: 6-/6

Recenzja ukazała się wcześniej w Gildii
Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka e-pik

28 komentarzy:

  1. Cudnie napisalas o tej ksiazce. Juz nie moge sie doczekac, kiedy sama bede miala okazje ja przeczytac:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetna książka. W sam raz na zlecenie dla Mikołaja :)

      Usuń
  2. Pięknie potrafisz ubrać w słowa swoje wrażenia :) Od dawna czytam literaturę w zasadzie rozrywkową, "Atlas chmur" chyba niesie ze sobą coś więcej, dlatego będzie ciekawą odmianą. Czeka już na swoją kolei na półce ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) A "Atlas" to po prostu bardzo dobra książka - taka rozrywka z dużym plusem. I nie zniechęcaj się, jeśli nie do końca przekona Cię dziennik Ewinga - bo wiem, że niektórych czytelników ta część książki znużyła. Każda opowieść jest kompletnie inna, więc jest spora szansa, że w wersji współczesnej i przyszłej Mitchell dużo bardziej Ci się spodoba :)

      Usuń
    2. Nawet jak mi się ten wątek nie spodoba, to ja się tak łatwo nie zniechęcam :) Nie licząc jakichś tragicznych lektur szkolnych, nie zdarzyło mi się nie doczytać książki do końca. Przekonam się niebawem jak będzie z Mitchellem :)

      Usuń
  3. Ka jestem już po filmie, ale przed książką, niestety tak wyszło. Mam ogromną ochotę przeczytać książkę zanim zatrą się wrażenia z filmu, cieszę się, że książka zauroczyła już tyle osób, to rodzi nadzieję, że spodoba się też mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja specjalnie na tydzień zapomniałam o kolejce i wszystkich tych książkach, które od miesięcy grzecznie w niej stoją i złapałam za książkę, żeby po lekturze spokojnie wybrać się do kina - może nawet jutro :)
      A "Atlas chmur" w tej samej kolejności co Ty poznawała chyba Oceansoul i sądząc po jej recenzji książki, wcześniejsza znajomość filmu nie zmniejszyła przyjemności czytania :)

      Usuń
  4. Bardzo ciekawa recenzja. Jestem pod wrażeniem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Recenzja w założeniu miała nie tyle robić wrażenie, ile zachęcać do książki, bo naprawdę warto ją poznać ;)

      Usuń
  5. Przede mną, przede mną, ale już się nie mogę doczekać, bo jest na liście moich grudniowych zakupów:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To kupuj szybko, rzucaj wszystko i czytaj! :) Trochę Ci zazdroszczę, że to wszystko przed Tobą, ale tylko trochę, bo do mnie idzie już "Widmopis" tego autora :)

      Usuń
  6. Normalnie nigdy nie zwróciłabym uwagi na tego typu książkę, ale zapowiedź filmu i tak ciekawie skonstruowana recenzja naprawdę przekonują do tego, by 'Atlas chmur' poznać. Mam nadzieję, że i dla mnie ta książka okaże się idealna - rzadko zdarza się, że już po pierwszej stronie wiem, że to jest TO i zazdroszczę, że tego doświadczyłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno siostra próbowała mnie zachęcić do tej książki kilka lat temu, ale widać nie była wystarczająco przekonująca ;) Teraz nie wiem, czy nawet film by mnie zaciekawił książką (przynajmniej do czasu obejrzenia go), ale mam tak pozytywne doświadczenia z Ucztą Wyobraźni MAGa, że biorę w ciemno wszystko, co dają. Bo podobne wrażenie idealności od pierwszych zdań miałam już np. przy MacLeodzie - też z UW :)
      Mam nadzieję, że kiedy przyjdzie Twój czas na "Atlas chmur", przeżyjesz podobne zauroczenie. Tego Ci w każdym razie życzę :)

      Usuń
  7. Już sobie wypożyczyłam tę książkę i nie mogę się doczekać aż ją zacznę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem ogromnie ciekawa książki i obejrzany film tylko mnie do niej zachęca, choć chyba odrobinę boję się, że będą się różnić, ale to już normalne ^^. Na razie ojciec mi ją porwał; po narzekaniu na pierwsze 130 stron już ją kończy ;). Ja ją przeczytam już w 2013. Grudzień to wykończenie recenzyjnych i wreszcie "Korona śniegu" :). Jestem tylko ciekawa, czy tak oszczędnie, specjalnie, napisałaś o książce, czy film sobie sporo dodał i nie ma tych "reinkarnacyjnych" wątków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwaga spojler! :) "Reinkarnacyjne" wątki w książce są, ale oszczędne. Czyli jeśli chcesz tak to odbierać, to wspólne bohaterom znamię w kształcie komety i pojawianie się wspomnień/wrażeń z wydarzeń, których na pewno się nie doświadczyło (a czytelnik wie, kto wcześniej ich doświadczył) wskazuje na taki właśnie związek między bohaterami. W jednej z historii pojawia się nawet motyw wiary w reinkarnację. To jedno z powiązań między poszczególnymi opowiadaniami, ale podejrzewam, że w filmie zostało ono silniej podkreślone po to, żeby widz miał wrażenie spójnej historii, a nie zlepku kilku opowieści.
      Mam nadzieję, że książka zapewni Ci równie wiele pozytywnych emocji co film. A nawet więcej, bo to w końcu książka ;)

      Usuń
  9. Ja bym powiedziała, że właśnie nie reinkarnacja, a wieczny powrót - choć może każdy widzi ten aspekt po swojemu. :)

    I zazdroszczę Ci tego idącego "Widmopisu", bo jakoś nigdzie nie mogę ustrzelić poprzednich powieści Mitchella (w normalnych cenach, dodajmy). Tak więc czekam na wrażenia, ciekawe, czy na tle zachwycającego "Atlasu" inne dokonania autora wypadną równie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O wiecznym powracaniu pisał zdaje się Frobisher? A o reinkaracji było chyba w opowieści Somni - ta starsza kobieta w wiosce w górach jej o tym opowiadała. Niewykluczone zresztą, że Mitchell celowo tak to przedstawił, żeby każdy mógł dojść do własnych wniosków :)

      "Widmopis" przyszedł dzisiaj. Z wymiany, bo ceny na allegro faktycznie mocno zniechęcające. Tylko z lekturą poczekam do stycznia. Nie chcę za mocno porównywać :)

      Usuń
  10. Zostawiam ją sobie na święta, bo podejrzewam, że to będzie tegoroczny creme de la creme...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem bardzo, jak Ci się spodoba. No Shadow ocenił "tylko" na bardzo dobrze - ale bez zachwytu ;)

      Usuń
  11. Viv, jak się wybiorę do Twojego miasta, to chyba będę musiała Cię udusić... Czy Ty zawsze musisz pisać o książkach tak, że ja to od razu mam ochotę przeczytać? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jak mnie udusisz, to Ci nic więcej nie pożyczę ;) I wypraszam sobie - nie zawsze tak piszę. Pod "Miasteczkiem Niceville" bardzo wyraźnie przecież napisałaś, że Cię nie przekonałam :)
      Może o prostu się umówmy, że na recenzje książek z UW wchodzisz na własne ryzyko? Bo to głównie przy nich popadam w zachwyty :)

      Usuń
    2. Dobra, niech będzie, że na moje własne ryzyko czytam, bo rzeczywiście trochę się nie opłaca Cię dusić ;)

      Usuń
  12. Bałam się trochę tej książki, ale jak tak czytam Twoją recenzję... Mam na nią coraz większą ochotę. Myślę, że warto spróbować i jednak przeczytać przed filmem. Postaram się, mam nadzieję, że mi się uda. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Kolejna szkatułkowa UW? Brzmi ciekawie, poza tym wszyscy się tak tą książką zachwycają, że trzeba sprawdzić co takiego w sobie ma. Przed końcem świata jednak nie uda mi się po nią sięgnąć ^^

    OdpowiedzUsuń
  14. Słyszałam już wiele dobrych recenzji tek książki. Mam w planach :) A potem film.

    OdpowiedzUsuń

Będę wdzięczna za podpisywanie się w komentarzach. Pozwoli mi to na identyfikację stałych gości. Z góry dziękuję. :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...