czwartek, 20 września 2012

Jesse Bullington SMUTNA HISTORIA BRACI GROSSBART

W przedmowie do swojej debiutanckiej powieści Jesse Bullington informuje czytelnika, że opowiadana przez niego historia braci Grossbart nie jest jego wymysłem, że jedynie zebrał i połączył w możliwie chronologiczną całość opowieści, które obecne były w różnych kulturach średniowiecza. Tym samym „Smutna historia braci Grossbart” miałaby być jedynie przystosowanym dla współczesnego odbiorcy zbiorem XIV-wiecznych podań. 

Bohaterowie powieści – dwudziestopięcioletni bracia Hegel i Manfried Grossbart - są brzydcy jak noc, antypatyczni, zadufani w sobie i rzetelnie pielęgnują wszelkie doznane urazy. Jednocześnie są oni rozmiłowani w Maryi, której czują się wojownikami. Przekonani o tym, że Najświętsza Panienka w sposób szczególny ma ich w swojej opiece, otaczają ją kultem – pogardzając przy tym tak Bogiem Ojcem, który miał wbrew woli Maryji zmusić ją do poczęcia, jak i urodzonym w tego konsekwencji Synem. Pochodzą z Bad Endorf, z rodu znanych grabieżców grobów i bardzo są ze swojej profesji dumni. Wychowani w biedzie przez pogardzaną matkę, fachu uczyli się od stryja, bo zgodnie z tradycją rodzinną, ich ojciec wyruszył za młodu na południe – do grobowców Giptu. W ten sposób ziemie Cesarstwa opuścił przed nim dziadek bohaterów, a w końcu także stryj. Przekonani o czekających na południu niezmierzonych bogactwach niewiernych, bracia postanawiają ruszyć w ślady przodków. Opowieść o ich wędrówce zaczyna się od rzezi – wyrównania dawnych rachunków i zebrania zapasów na drogę. To wydarzenie nie tylko zapada w pamięć czytelnika, ale i przysparza braciom zaciętego wroga, wyznaczając dalszy schemat historii: bracia prą na południe, siejąc zamęt i herezję, za nimi zaś podąża pragnący jedynie zemsty uczestnik pierwszego mordu.

Mój kłopot z Grossbartami jest taki, że po lekturze przedmowy autora całą historię odbierałam przez pryzmat wierności Bullingtona dawnym podaniom. Dlatego nie szukałam w powieści porywającej historii fantasy osadzonej w realiach późnego średniowiecza, ale raczej spisu lęków i fascynacji czternastowiecznej ludności Europy. Zmieniający się w zależności od epizodu wizerunek Grossabartów czy klimat opowiadanych historii (po początkowych brutalnych, niekiedy wręcz obrzydliwych scenach z czasem przeważa element przygodowy) tłumaczyłam sobie zmienną funkcją odgrywaną przez poszczególne podania dla średniowiecznej ludności. Czasem opowiadane przy ognisku historie miały przerażać, zniesmaczać, czasem bawić, a niekiedy wyrażać ciekawość dalekich krajów i ich cudów. Oswajanie nieznanego – jak wytłumaczenie genezy wielkiej zarazy działalnością demonów, przestrzeganie się przed tym, co straszne – jak historie przeżyte i zasłyszane przez Grossbartów w domu czarownicy, czy przykrojone do ludowej mentalności próby zrozumienia politycznych i religijnych zawirowań ówczesnej Europy (to czas krucjat i schizmy papieskiej). 

Na czym polega zatem problem? Nie udało mi się potwierdzić istnienia opowieści o Grossbartach. A jeśli to wszystko tylko stylizacja, to powieści jako całości brak jest spójności i odpowiedniej dynamiki. Może jako zbiór opowiadań historia peregrynacji Grossbartów prezentowałaby się lepiej. Pomimo tego, może dzięki wierze w zgodność z oryginalnym podaniami, „Smutną historię” czytało mi się całkiem dobrze. Ciekawie wypadają zwłaszcza epizod w lesie czarownicy i jego konsekwencje (to nie jest lektura dla wrażliwych) czy próby wyjaśnienia przyczyn zbierającej w XIV wieku ogromne żniwo czarnej śmierci. Bawić mogą także pseudoteologiczne dysputy Grossbartów, choć to raczej kwestia indywidualna – ja się przy nich nie zaśmiewałam. 

„Smutna historia” czytana jako możliwie wierne przedstawienie czytelnikowi ułożonych w całość ludowych średniowiecznych podań o dwójce specyficznych bohaterów może się zatem podobać. Lektury nie nazwałabym może świetną rozrywką, ale z całą pewnością interesujące było poznawanie tego, czym w średniowieczu straszono i co ówczesnych ludzi bawiło. Bogata bibliografia na końcu książki wskazuje na to, że te elementy powieści, które dla mnie stanowiły o jej wartości, czyli przedstawienie europejskich średniowiecznych szeroko pojętych potworów i zawirowań religijnych, są oparte na naukowych opracowaniach. Jeżeli jednak to tylko stylizacja, uczciwie należy zauważyć, że tworząc wszystko od podstaw można było tę historię opowiedzieć lepiej.  Ja sama czasu spędzonego na lekturze nie żałuję, ale polecam książkę raczej tym, którzy szukają w niej ech średniowiecznych strachów, nie zaś po prostu dobrej historii. Tej tutaj trochę zabrakło.

Jesse Bullington, Smutna historia braci Grossbart
MAG, 2012, il.stron: 384
Moja ocena: 4/6

24 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Dla mnie nawet smutniejsza niż ta opowiedziana przez Bullingtona :)

      Usuń
  2. Początkowo nie byłam przekonana, ale w sumie gdyby książka wpadła mi w ręce, z pewnością troskliwie bym się nią zajęła:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na nią trafisz, to spróbuj. Tylko początkowe 100 stron jest inne od reszty. Potem charakter przygód się zmienia, jest też mniej obrzydliwie. I - zdaniem części znajomych - robi się nudno. Ja się nie nudziłam, ale - jak pisałam w tekście - ja nie szukałam rozrywkowej historii:)

      Usuń
  3. Próbowałam polubić Bullingtona mierząc się z inną jego książą "The Enterprice of Death", chyba dość podobną do braci G. w klimacie, ale poległam. Nie dało się tego czytać: gwałty, bebechy, krew lejąca się strumieniami, do tego zombie, nekromancja itepe, ale bez jakiegoś spójnego wątku, jakieś takie pourywane, migawkowe. Może kiedyś w przypływie samozaparcia wrócę do niej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem, czy polubiłam Bullingtona po tej książce. Tu też są te bebechy, lejąca się krew i gwałt - wprawdzie jeden, ale za to szczególny. Może zależy od podejścia? Ja po tym, co usłyszałam od znajomych, jaka to książka jest fatalna, nastawiłam się na ciężką przeprawę. A poszło w miarę prosto. Wciąż czekałam na moment, któremu nie podołam, ale - choć nie lubuję się w obrzydlistwach - dałam radę. Plus ja po prostu przyjęłam, że tak jak jest, musi być, być skoro autor opowiada tylko dawne podania. Nie wiem , jak to wygląda w jego drugiej książce - czy jest jeszcze mniej spójnie. Póki co chyba powtórki szukac nie będę :)

      Usuń
  4. Jak dla mnie - brzmi bardzo interesująco :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodaj moja opinię do opinii reszty znajomych i wyciągnij odpowiednią średnią, bo to jest spis wrażeń jednostki łatwowiernej :)
      Jeśli cała przedmowa autora była tylko żartem, to jak dla mnie za mało wyraźnie puścił przy tym do czytelnika oczko, bo ja mu na serio uwierzyłam (m.in. dlatego, że nie miałam wtedy dostępu do sieci, żeby szybko go sprawdzić). W efekcie czytając książkę nie zastanawiałam się dlaczego coś się dzieje i to dzieje się w dany sposób (i czy to ma sens), tylko przyjmowałam, że tak własnie wyglądały oryginalne historie, więc starałam się zrozumieć, po co ludzie kiedyś takie opowieści snuli, odnaleźć w przygodach Grossbartów jakieś potrzeby dawnych słuchaczy. A przy tym, mimo pewnych niedociągnięć, książkę czytało mi się całkiem sprawnie - może dlatego, że wszyscy wokół twierdzili, że tego się czytać nie da i spodziewałam się ogromnych trudności. Sama nie wiem. Dla mnie książka była interesująca, tylko wciąż ciężko mi uwierzyć, że mam aż tak bardzo różne wrażenia od ludzi, z którymi opinia o książkach zazwyczaj mi się pokrywa. Stąd całe to tłumaczenie. Bo sama próbuje załapać, o co chodzi :)

      Usuń
  5. Na pewno bardzo ciekawa historia ale że ja smutnych nie lubię ...to podziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historie są smutne wtedy, kiedy przejmujesz się losem bohatera. A Grossbartami się nie przejmujesz :)

      Usuń
  6. Książka ta dość niespodziewanie przywędrowała do mojego domu... Nie będę się wdawać w szczegóły, przejdę od razu do sedna - ów książka nie przypadła mi do gustu ani z okładki ani z zarysu treści i nie wiem czy kiedykolwiek dam jej szansę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja uważam, że miejsce dla książę, które mnie nie interesują, jest w cudzych biblioteczkach :) Za mało jest czasu i za dużo lektur obowiązkowych, żeby się zmuszać do czytania tego, co nawet nie ciekawi :)

      Usuń
  7. Początkowo bardzo zainteresowała mnie ta książka, potem chłodne recenzje ostudziły zapał. Ale tak się przypadkiem złożyło, że powieść trafiła do mojej biblioteczki, więc wcześniej czy później na pewno się zapoznam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie do książki przekonała rekomendacja VanderMeera i w sumie tylko na tej podstawie poprosiłam do recenzji :) Potem zapał ostudziły opinie znajomych (choć w sieci widziałam także baaardzo pozytywne). Sama lektura okazała się ciekawa - przynajmniej przy odpowiednim założeniu :) Ciekawe jak spodoba się Tobie :)

      Usuń
  8. Dla mnie dobry pomysł... i tylko pomysł, poza nielicznymi smaczkami. Ogólnie duże rozczarowanie i męczenie się podczas lektury.
    Ale o tym to już w sumie rozmawialiśmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No w sumie rozmawialiśmy :) Czekam teraz, aż się pojawi recenzja - bo 3/10? Aż tak źle nie było :)

      Usuń
    2. Będzie chyba w najnowszy, literadarze. Takż źle to nie. Chyba 2,5/6. W końcu nie wiem na co się zdecydowałem, bo ta ich skala jest nieco rozbieżna z moją wewnętrzną.

      Usuń
    3. Ale ja nie znam przecież Twojej oceny planowanej na Literadar :) Na LC stoi jak byk 3/10. Ale to pewnie kwestia ichniejszych opisów ocen :)

      Usuń
  9. Ta okładka kojarzy mi się z lekturami w liceum :P Już chociażby przez nią raczej nie sięgnę... Sama historia nie brzmi też zbyt zachęcająco. Już wolę "Koronę śniegu i krwi" :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka i w ogóle wydanie jest super. Grafika na pierwszej okładce świetna - z daleka czaszka, a jak się w nią wpatrzysz masz dwóch brodaczy z łupami na bardzo klimatycznym tle. Ale jeśli masz wybierać między Bullingtonem a Cherezińską, to ja nie mam wątpliwości - czytaj Koronę :)

      Usuń
  10. Hm..., hm..., hm..., widzę, że książka wzbudza kontrowersje w czytelniczym światku. Są głosy na tak, pojawiają się też na nie, ale w sumie to chyba nikt nie pieje nad nią z zachwytu. Osobiście wydaje mi się dość ciekawa, ale nie na tyle kusząca, by za nią płacić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest chyba dobre podejście :) Jeśli książka sama wpadnie Ci w ręce, warto spróbować. W mojej ocenie dużo zależy od tego, czego od "Smutnej historii" oczekujesz i czego w niej szukasz. Więcej niż zazwyczaj przy lekturze książek chyba. Ale do płacenia za takie doświadczenie nie będę namawiała :)

      Usuń
  11. Książka ma prawie 400 stron i kolejne etapy jej czytania następowały po około stu stronach:
    1-100 - zaciekawiło mnie i historią, i klimatem.
    100-200 - było dobrze, ale zaniepokoiła mnie przypadkowość kolejnych wydarzeń.
    200-300 - lekka irytacja i początek nudy.
    300-koniec - znużenie i zawód.
    Ostatecznie stwierdzam, że okładka to najlepsze, co ma do zaoferowania ta książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie są to mocno wyjątkowe przeżycia - podobne relacje słyszałam już od znajomych :) Ja jednak dałam się Bullingtonowi zmylić historią o średniowiecznym pochodzeniu opowiadań i po prostu przed lekturą zmieniłam oczekiwania. Zamiast liczyć na świetną historię, liczyłam na historię wierną oryginałowi. I tak czytana książka była niezła - nie świetna ani ani bardzo dobra, ale dobra już tak. Tylko moja "4" to zazwyczaj taka "3" u innych, wiesz o tym? Bo mnie się po prostu wszystko trochę bardziej podoba :)

      Usuń

Będę wdzięczna za podpisywanie się w komentarzach. Pozwoli mi to na identyfikację stałych gości. Z góry dziękuję. :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...